.
Napis
królewska tablica ogłoszeń
21.09.1832 r. – Verton
RADA DWUNASTU OGŁASZA ZWIĘKSZENIE PODATKÓW
Od przyszłego miesiąca wzrośnie podatek uiszczany przez mieszkańców królestwa: dla mieszkańców Verton będzie wynosił on osiem złotych koron miesięcznie (właściciele kamienic i lokali usługowych) lub dziewięć srebrników miesięcznie (mieszkańcy uboższych dzielnic miasta). Dla mieszkańców Białego Portu będzie wynosił jedenaście złotych koron miesięcznie (właściciele kamienic i lokali usługowych) lub trzy korony miesięcznie (mieszkańcy uboższych dzielnic miasta). Właściciele ziemscy będą opłacać podatek w wysokości trzynastu złotych koron miesięcznie.

21.09.1832 r. – Verton
TAJEMNICZE SYMBOLE NA MURACH W VERTON
W ostatnim tygodniu mieszkańcy stolicy zauważyli dziwne symbole pojawiające się na murach w różnych miejscach w Verton. Symbole malowane są białą farbą, a znaczenie symboli pozostaje nieznane. Wśród mieszkańców miasta krążą plotki o powstającej sekcie Starych Bogów. Niepokój podsyca fakt, że w ostatnim czasie zaginęło dwóch prominentnych mieszkańców Verton.

21.09.1832 r. – Verton
DORCATH DEATHSCAR NADAL NA WOLNOŚCI
Morderca i nekromanta, Dorcath Deathscar wciąż pozostaje nieuchwytny. Rysopis poszukiwanego: mroczny elf o długich, białych włosach, czerwonych oczach i średnim wzroście. Cechą charakterystyczną jest przycięte prawe ucho. Wszystkich mieszkańców Verton i Białego Portu prosimy o zachowanie szczególnej ostrożności, a także poinformowanie Straży Miejskiej o wszelkich podejrzeniach, gdzie zbieg może przebywać. Nagroda za wskazanie miejsca pobytu Deathscara: 300 złotych koron. Dostarczenie zbiega Straży Miejskiej: 800 złotych koron.
zamknij

rycerz z wrzosowisk

czwartek, 10 sierpnia 2023

Izarn Pogrobowiec
Książę Naznaczony
Czerwony Rycerz
P
rzybywał z poranną mgłą, rozmyty w słonecznym blasku.
Przychodził nieproszony i bez zapowiedzi, przynosząc ze sobą na równi porządek i zamęt. Odchodził z deszczem, obmywającym skały, napełniającym powietrze zimną i lepką wilgocią. W ciszy wieczora znikał wśród ciemności, znajdując schronienie w leśnej głuszy.
Nadawali mu imiona, zamykali w słowach, które ciągnęły się za nim ciężarem opowieści – od wsi do wsi, po rzeźbionych drewnianymi kołami drogach. Pierwszy dojrzał go starzec, samotnego rycerza na wzgórzu wrzosów. Jak zagubiony duch na polu zapomnianej bitwy błąkał się, szukając celu, odległy i nieludzki. Zmęczone oczy odprowadziły go po horyzont, gdzie z dawnych lat stał kamień milowy. Spotkał go i pasterz, człowiek bardzo przesądny. Po trzykroć zaklął Światłość nim oddał się klechdzie o owcach, wilkach i człowieku w żelaznej masce. Na ostatek i babka, siedząc przy ogniu i groch łuskając, powtarzała historie o starym młynie, w którym coś drgnęło, coś huknęło i rześka woda potoczyła na nowo zastygłym latami w bezruchu kołem. Czy dzieło to nieznajomego w czerwonym płaszczu, dojść nie było sposób.
Nic o nim nie wiedząc, ponadawali mu imion, ciężkich od znaczeń dla niego dawno już przebrzmiałych.
Izarn
Pogrobowiec
Książę
Naznaczony
Czerwony
Rycerz
1808
1831
1832
W
pierwszym imieniu rozbrzmiała groteska zmieszana z ciężkimi brzmieniami makabry, gdy w siedem miesięcy po śmierci paladynowi Jaufresowi urodził się syn. W duszącej atmosferze żałoby stał się kolejnym wersem tragedii, dopisanym jakby naprędce, nieprzemyślanym.
Słowami pieśni, jej pulsującą melodią i ornamentami opowiadali mu czyny bohatera zapomnianej wojny, żałosnym zawodzeniem łączyli z przeszłością. Obrazy bitewne i opisy wielkich czynów przetworzone przez nazbyt wybujałą wyobraźnię, wyraziste jak freski na ścianach i barwne mozaiki, burzyły mur oddzielający od historii. Napatrzył się na nie i nasłuchał, aż na lico w miejsce nabożnej czci wstąpiła gorąca zawziętość. Głęboko w chłopięcym sercu – naiwnym ale i w tej naiwności upartym – zapragnął a więc i postanowił, jak sam zostanie zapamiętany.
Rzeźbili go dłutem z tradycji i niedoścignionych ideałów, tylko na wpół wierząc, że staną się czymś więcej niż frazami, częścią retorycznej gry i cynicznym orężem. I przeoczyli, że nie przyswoił sobie krzty obłudy, że targała nim niecierpliwość wypychająca do nieustannego działania. Matka wypomniała mu, że należał do tego gatunku mężczyzn, który umierał młodo i głupio, a on trochę na przekór, ze zdradzającym rozbawienie uśmiechem odparł, że nie obawia się śmierci. Chyba naprawdę w to wierzył, a może przekonany był, że wierzyć mu wypadało.
Pierwszą jego miłością zostało morze, nieprzejednane i dzikie, jako jedyne wciąż uchylające się ludzkiej ręce. Drugą – z przyczyn zupełnie przeciwnych – inżynieria. W meandrach książęcych powinności znalazł miejsce dla własnych talentów, w projekcie, w konstrukcjach z kamieni i cegieł. Wobec końca starego świata wskrzeszanie wzniesionej z marmuru świetlanej przeszłości zdawało się w oczach wielu kaprysem wyrosłym z pychy, jakże ludzkiego niepohamowania. Nadając sam sobie cel, znajdując zajęcie dla niespokojnego w bezczynności umysłu, zaprzeczał, rysując wizje nowej rzeczywistości.
Izarn Budowniczy rozbrzmiało po raz pierwszy, a on przyjął je z radością i bez fałszywej skromności, choć przecież być może nie powinien.
D
rugie zaklinało w głoskach uczucie straty, zmarnowanego potencjału. Przyszłość jasna, wyraźna jak złocące się iluminacje, zatarła się w nim przemglona gorączką. Wspomnienie pierwszej doby przywodziło uczucie zimna, wszechogarniającego, mrożącego kości. Przywodziło i pamięć gorąca, rozpalonej skóry, trzewi płonących od środka.
Utracił kontrolę. Nie tylko nad planami, nad rozrosłymi ponad miarę wizjami przyszłego dzieła. Nie nad językiem, temperamentem. Utracił stery własnego ciała. Zagnieździła się w nim energia, nazbyt silna i rozpierająca, by mógł z nią walczyć. Nie pamiętał zbyt dobrze, jak doszła do głosu. Przed oczyma miał tylko obraz wykrzywionego stworzenia, które po sobie zostawiła. Roślin przerosłych fragmentami metalu, splecionej materii organicznej, kamienia rzeźbionego jej siłą. Zniszczenia, które próbowało być twórcze. W odpowiedzi włożył całą swoją determinację w próbę jej ujarzmienia, zmuszenia do posłuszeństwa. Nie chciała jednak z nim dyskutować, ani widziała przyjmować cudzych rozkazów. Cierpliwa czaiła się gdzieś w środku, wypełniając go przemiennie przerażeniem i niezdrową w swojej intensywności fascynacją.
Uwięziony w bezczynnym czekaniu, na drodze prowadzącej donikąd, powoli dopuszczał do siebie myślenie, że powrót nie był możliwy. Wlewali w niego mikstury, nieprzyjemnie drapiące gardło, upuszczali mu krwi, jakby czegoś oczekując. Nigdy nie tłumaczyli czego. Usta zastygłe mieli w wyrazie między zniesmaczeniem a oziębłą obojętnością. Oczy ich tylko z rzadka spotykały się z jego własnymi.
Nim trzeci księżyc wzszedł pełnią na niebo, stanąwszy przed sobą dzierżąc miecz w ręku, dojrzał wreszcie, by sam w sobie lęk rozpoznać i rzucić się nie w objęcia śmierci a wątły uścisk nadziei na przyszłe życie.
T
rzecie nie było nawet imieniem, a tajemnicą zawartą w dwóch słowach, opowieścią na skraju jawy i majaczących się z tyłu głowy wspomnień nocnych koszmarów. Słuchał jak je wypowiadali – z podszytą niepokojem wdzięcznością, z zaciekawieniem i przestrachem. Czasem doszły do niego fragmenty opowieści, o duchu, zjawie z wrzosowisk, o zbłąkanym jeźdźcu. Utrzymywały go one zakorzenionego w rzeczywistości, nie pozwalając umysłowi na dobre pogrążyć się w sennej ułudzie. Żył jak trędowaty, zawsze z odpowiedniej odległości, wyczekując kolejnych objawów. Oczy wciąż miał czarne, nie wiedział jak długo jeszcze.
W wieczornej samotności tęsknił do szumu morza i urwanych przedwcześnie planów. Do czasu, gdy strach samego siebie nie ściskał go w środku.
I
II III IV
V
Izarn Alpalyn de Trimonte zwany Pogrobowcem
człowiek / urodzony z końcem 1808 roku w Etylionie na Trymoncie / książę Trymontu i Tentyry, tytularny graf Vargonii / syn księżnej trymonckiej Saury i królewskiego paladyna Jaufresa Alpalyna, grafa Vargonii, którego dwadzieścia cztery lata temu wzięła gangrena / rycerz spod znaku gryfa (pojedynczego, w miejsce podwójnych trymonckich) / zafascynowany inżynierią, współautor projektu rozbudowy wschodniego akweduktu (nigdy niezrealizowanego) i kilku pomniejszych przedsięwzięć / od przeszło roku mąż Ody, szlachcianki ze stolicy / naznaczony końcem 1831 roku / przez trzy miesiące obiekt eksperymentów / miesiąc w ukryciu na ziemiach ojca na północy (pierwszy raz w życiu) / ochrzczony przez miejscowych chłopów Czerwonym Rycerzem, co zawdzęcza płaszczowi barwy terakoty

7 komentarzy:

  1. [🎶 Heroes always get remembered
    But you know legends never die
    🎶

    Witamy pana rycerza z moim diabełkiem i kłaniamy się w pas! Myślę, że wizerunek zaczerpnięty z obrazu bardzo pasuje do tego konceptu postaci. I, oczywiście, nie mogę przejść obojętnie wobec tak pięknie zakodowanej KP. Chylę czoła, bo moje umiejętności kończą się tam, gdzie zrobię wcięcia w tekście i go wyjustuję. Aż miło popatrzeć na taki ładny kod, dopasowany do szablonu.

    Kończę już z zachwytami, chociaż obrośnięcie w piórka chyba Izarnowi nie grozi. Rozpatruję stworzenie drugiej postaci, z którą panu rycerzowi może być bardziej po drodze 👀

    Jeśli będziecie mieli ochotę na wspólną rozgrywkę, to zapraszam przede wszystkim na discorda, bo tam najłatwiej można mnie złapać!]

    Altair 😈

    OdpowiedzUsuń
  2. [Bastian średnio lubi słowa, więc obiecujemy, że nie zamkniemy rycerza w sztywnych ramach jakiegokolwiek języka. Jest zdecydowanie na to zbyt cudowny! Chociaż z drugiej strony uważam, że te imiona całkiem trafnie Izarna etykietkują, a to ważne, żeby wiedzieć kim się jest i dokąd się zmierza. Bardzo klimatycznie rozpisana kapejka, z wdziękiem i polotem, aż przez moment miałam dreszcze. Winszujemy poprawy warunków bytowych społeczności, taki młyn, to w końcu nie byle co. Gorąco zapraszamy do siebie, chętnie coś zmajstrujemy pod naprawę, burdę lub morską przygodę albo zwykłe wystraszenie się samotnego wędrowca.

    Pozdrawiam znad morza, które też jest i naszą pierwszą miłością. I inżynieria również, normalnie aż się z Izarnem utożsamiam.]

    Bastian Niemój

    OdpowiedzUsuń
  3. [Hejo! Chyba pierwsza opcja przypadłaby mi dużo bardziej w ramach dawnego włóczęgowania się przez Bastiana na zlecenie jego patrona za ukrytą skrytką. Myślę, że wtedy idealnie można zgrać potrzebę jego podróży i szczegółowego zwiedzania oraz zbadania pogranicza, bo też rozpisywanie tej części świata mocno mnie pociąga. Zastanawiam się nad sprawą z tą babką, ale tajemnicze kobiety mieszkające na uboczu wezmę zawsze i wszędzie, moje ulubione typy. Chętnie też albo damy się Bastianem wyciągnąć jak dama z opałów z jakiejś bójki, bo on sobie z samoobroną czystą średnio radzi, albo też poskładamy w razie czego Izarna, jakby jemu się trafiły jakieś problematyczne rany.
    Pozdrowionka!]

    Bastian Niemój

    OdpowiedzUsuń
  4. We wsi Lisie Pole przyjęto pojawienie się Ravena z rezerwą i umiarkowanym entuzjazmem. Mieszkańcy, których było stosunkowo niewielu, tworzyli zżytą społeczność, gdzie zapewne każdy znał się z każdym, a plotki szybko się rozchodziły. Większość domostw znajdowała się położona przy głównej ulicą. Większość chat została zbudowana przy użyciu drewnianych bali, ich dachy były pokrytą strzechą. Materiały do pozyskano zapewne z okolicznego lasu. Przed chatami rozciągały się ogródki pełne ziół, kwiatów i niewielkich warzywnych upraw. Wśród malowniczych grządek rosła lawenda i szałwia, dodając kolorów temu sielskiemu, wiejskiemu pejzażowi. Mieszkańcy korzystali z tego, co natura dawała im w najbliższym otoczeniu, uprawiając ziemię i pielęgnując rośliny.
    Podążał główną ulicą, co jakiś czas zerkając na kobiety cerujące ubrania przed domami i dzieciarni, która bawiła się drewnianymi mieczami, robiąc przy tym dużo hałasu. Dostrzegł niewielki warsztat garncarski, w którym sędziwy mężczyzna uczył młodych rzemieślników wyrabiania garnków, mis i innych naczyń. W oddali wilkołak słyszał również rytmiczne odgłosy uderzania młotem, więc podejrzewał, że we wsi musiał prowadzić działalność również kowal.
    W końcu trafił na rynek, który jak mu się zdawało, był sercem wsi. To tam mieszkańcy dobijali targów, to również tam przypadkowo trafił na wyciosaną w drewnie rzeźbę przedstawiającą kobiecą postać o długich włosach. Domyślał się, że to mogła być Aradia, ale nie był pewien czy ma rację. Nie interesował się religią, nie znał więc wierzeń w tych okolicach. Sam dość sceptycznie podchodził do tematu wiary, nie zgłębiał go więc, pomimo tego, że dużo podróżował i niekiedy pytano go o to, czy jest wyznawcą Światłości czy Zapomnianych Bogów. Zawsze w takich sytuacjach odpowiadał wymijająco, bo zwykle zła odpowiedź oznaczała kłopoty, od tych zaś starał się trzymać z daleka.
    Ku jego zaskoczeniu całkiem szybko udało mu się sprzedać skóry. Najwyraźniej nikt w okolicy nie zajmował się na stałe polowaniem i garbowaniem lub osoba odpowiedzialna za tego rodzaju prace zaniemogła lub odeszła w zaświaty. Poszczęściło mu się, zarobił bowiem więcej, niż się spodziewał. Większość pieniędzy zaoszczędził. Część wydał na usługę ostrzyciela, bo w jego fachu ostre noże i sztylety były nieodzowne.
    Opuszczając Lisie Pole zwrócił szczególną uwagę na chatę położoną na skraju wsi. Nie dało się przejechać koło niej obojętnie. Wyglądała charakterystycznie, ponieważ w przeciwieństwie do reszty, które widział w wiosce, porastał ją mech. Można było odnieść wrażenie, że jest niemal wytworem matki matury. Wzrok przyciągał również smok wyrzeźbiony w drewnie. Zapewne miał on jakieś symboliczne znaczenie, o którym Raven nie wiedział. W pewnym momencie drzwi domostwa uchyliły się i przez chwilę przypatrywał się mieszkającej tam starszej kobiecie. Kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, poczuł nieprzyjemny dreszcz, który przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa. Nie umiał tego wytłumaczyć, ale miał wrażenie, że jej wzrok przeszył do na wskroś. To pewnie ją wieśniacy nazywali Wiedzącą, pomyślał wtedy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zakładał, że przyjdzie mu wrócić jeszcze do Lisiego Pola. Miał wszystko, czego potrzebował ze sobą na dalszą podróż. Uzupełnił zapasy i zdobył pieniądze, które przydadzą mu się później. Nie jeździł gościńcami, głównie dlatego że nie chciał napotkać innych podróżnych. Poza tym, ostatnim razem, gdy zatrzymał się w przydrożnej karczmie przez burzę, która rozpętała się na dworze, usłyszał, że coraz częściej w pobliżu traktów czekały zbiry. Rabusie kryli się po krzakach lub zastawiali pułapki, chcąc wzbudzić litość w przejezdnych, by następnie móc ich ograbić. Przedzieranie się przez las zajmowało dłużej, ale wcale mu nie przeszkadzało. Umiał poruszać się po trudnym terenie.
      Czasem żałował, że nie miał konia, dzięki niemu mógłby wygodniej przewozić więcej towarów, ale to drogi wydatek. Nie każdy mógł sobie na niego pozwolić, przynajmniej zakładając, że chciał go kupić, a nie na przykład ukraść. Na dodatek koń mógł okuleć lub zachorować i stać się w gruncie rzeczy bardziej kulą u nogi, niż pomocą. Raven przemieszczał się więc na pieszo, ale mimo tego szybciej, niż przeciętny człowiek.
      Poprzedniego wieczora rozbił prowizoryczny obóz na polanie znajdującej się pośrodku lasu. Rozpalił ognisko, przy którym zjadł posiłek i zasnął, gdy poczuł jak ogarnia go zmęczenie spowodowane wędrówką. Obudził się rano, chyba przez świergot ptactwa. Spakował się, ognisko zasypał, by przypadkiem nie wzniecić pożaru i już gotów był ruszyć w swoją stronę, gdy w oddali usłyszał rżenie konia. Chwilę później jego uwagę przyciągnęło również charakterystyczne pobrzękiwanie rynsztunku. Zaalarmowany hałasem, ruszył w tamtym kierunku, wychodząc nieznajomemu naprzeciw. Widok rycerza nieco go zaskoczył, zwłaszcza, że ten najwyraźniej go szukał.
      Słysząc swoje imię, przytaknął jedynie kiwnięciem głowy. Nie spodziewał się, że mężczyzna od razu przystąpi do ataku. Odskoczył, ale zbyt późno, by całkowicie uniknąć oberwania pociskiem z procy. Ten uderzył go w lewe ramię. Raven przeklął pod nosem, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Zrzucił z ramion plecak, by pakunki nie krępowały mu ruchu. Prawą dłonią odruchowo sięgnął do sztyletu o dość długim, szerokim ostrzu, który miał przypięty do pasa.
      — Nie zmuszaj, żebym się przemienił — ostrzegł go, marszcząc przy tym brwi. — Nie chcę ci zrobić krzywdy, ale jeśli nie przestaniesz mnie atakować, będę się bronił — uprzedził.
      Nie wiedział dlaczego nieznajomy go zaatakował. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek się spotkali, choć nie zwykł przywiązywać dużej uwagi do przypadkowych osób, jakie napotykał na swojej drodze. Rycerza trudno byłoby mu jednak zapomnieć. Mógł się jedynie domyślać, że w pełnię księżyca, która była kilka dni temu, stało się coś złego i został o to niesłusznie oskarżony.
      — Rzuć broń, to i ja rzucę swoją — obiecał. — Chcę porozmawiać, nie chcę żeby doszło do rozlewu krwi — podkreślił.

      Raven 🐺

      Usuń
  5. [ Pokrzywdzeni przez los rycerze mają w sobie coś intrygującego, nie zaprzeczę; nie wiem, czy może to nie kwestia złamania wszelakich cnotliwych ideałów, które za przywdzianiem pięknej zbroi i dzierżeniem miecza w dłoni stoją.
    Bardzo dziękuję za powitanie i niezmiernie cieszę się, że dualizm słońce-księżyc wybrzmiał na tyle mocno, aby zostać dostrzeżonym! Przy pisaniu KP bardzo mi na tym zależało, ba, był to dla mnie punkt wyjściowy, a z tekstu, który pisało mi się dosyć topornie, pierwotnie nie byłam zbytnio zadowolona. Mogę więc odetchnąć z ogromną ulgą: udało się to, co miało się udać (i to jeszcze z Keyem na myśli – bardzo, bardzo dziękuję). Obiecuję oczywiście mieszać, działać i mącić – cudzych oczekiwań zawieść nie mogę :)
    Izarn za to wstrzymuje oddech w płucach; nie wiem, czy to słusznie dostrzeżona przeze mnie delikatność wybrzmiewająca z tekstu, nie mniej, twojego biednego rycerza najchętniej usadowiłabym na klifie z widokiem na spokojne, utęsknione morze, a następnie zarzuciłabym na jego ramiona ciepły koc, mający ochronić go przed całym złem tego świata, oczywiście z dobrym słowem na ustach, że w końcu wszystko będzie dobrze. Przecudowna wrażliwość bije z napisanej przez Ciebie karty.
    Na wspólną historię jestem jak najbardziej chętna i to, szczerą będąc, na obie te rzeczy. Ciekawym wątkiem może okazać się wyjście od wielkich ideałów, tropienia herezji kolano w kolano, trochę cieplejszego spojrzenia na świat, by następnie spotkać się na gościńcu po latach, gdzie cele, idee i poglądy uległy weryfikacji przez rzeczywistość. ]

    Hanna Wzgardzona

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Jeżeli byłaby możliwość bawienia się chronologią, mieszania czasu – bardzo chętnie bym w to weszła. Zawsze bawiły mnie niejasne historie, w których przeplatają się perspektywy, czasy i które należy następnie składać niczym układankę, doszukując się prawdziwej historii; i chociaż wiadomo, że od strony pisarskiej może to przysporzyć większego wyzwania, to tych nigdy sobie nie odmawiam.
    Ugryzienie i nieszczęścia, które spotkały Hannę planowałam na okres końcówki 1829, początku 1830, gdy jeszcze śniegi trakty gęstym puchem pokrywały. Tropienie herezji można by więc spokojnie osadzić na samym początku wiosny, co by jeszcze ostatnie przymrozki w nosy bohaterów podszczypiwały, a gdyby i inna atmosfera nam pasowała, to i w lato, gdy pola już pokryte byłyby złotymi kłosami.
    Hanna silnie trzymała się kiedyś i wiary, i stolicy, i przede wszystkim Płomienia Światłości. Dla niej więc i ludowe praktyki mogłyby okazać się, co najmniej, wątpliwymi, a na pewno – godnymi pogardy, choć nie na tyle, by miecz od razu wyciągać; w końcu opinia, opinią, ale na Trymoncie byłaby gościem. Ale gdy jeszcze zaangażować miałby sie w to wspomniany przez Ciebie kaznodzieja, który porządek już całkowicie by podburzał, wprost występując przeciwko Płomieniowi? Cóż, nie ma litości, nie od Hanny. Jednoznacznie potępiłaby takie działania i myślę, że Izarn musiałby ją momentami temperować, co by mogło skutkować rozpoczęciem tej znajomości, a może nawet i zakończeniem jej wraz ze sprawą, w niemiłych stosunkach.
    A to byłoby bardzo dobrym wprowadzeniem i do aktu drugiego – Hanna, podróżująca na trakcie i już przez życie bardziej utemperowana, można powiedzieć, że wręcz zbejcowana berlicą, do oceniania innych tak chyżo się nie rzuca, do wydawania moralnych sądów także. Zajmuje się ochroną handlarzy, opłaconym pilnowaniem porządku na gościńcach, pomniejsze bestie i potwory, przy których nie ma aż tak wielkich rozterek moralnych, na pewno także ubija – wejście we współpracę, ponowną i znowu w pewien sposób wymuszoną, gdy pierwsza mogła nie iść wcale tak gładko, mogłoby dać ciekawe wątkowe perspektywy; zwłaszcza, gdyby okazało się, że tak wiele się zmieniło, a życie skrzętnie zweryfikowało poglądy. I Hanna, i Izarn mogliby, trafem losu, przypadkiem podjąwszy się dokładnie tego samego zlecenia, zająć się więc oczyszczaniem okolicy z byle potworów dla miejscowej ludności. W końcu płacą, może nie ogromne pieniądze, ale wystarczająco, żeby przeżyć i strawę oraz boks dla konia opłacić. A Hannie aktualnie jedynie i przede wszystkim na przeżyciu zależy. ]

    Hanna Wzgardzona.

    OdpowiedzUsuń