.
Napis
królewska tablica ogłoszeń
21.09.1832 r. – Verton
RADA DWUNASTU OGŁASZA ZWIĘKSZENIE PODATKÓW
Od przyszłego miesiąca wzrośnie podatek uiszczany przez mieszkańców królestwa: dla mieszkańców Verton będzie wynosił on osiem złotych koron miesięcznie (właściciele kamienic i lokali usługowych) lub dziewięć srebrników miesięcznie (mieszkańcy uboższych dzielnic miasta). Dla mieszkańców Białego Portu będzie wynosił jedenaście złotych koron miesięcznie (właściciele kamienic i lokali usługowych) lub trzy korony miesięcznie (mieszkańcy uboższych dzielnic miasta). Właściciele ziemscy będą opłacać podatek w wysokości trzynastu złotych koron miesięcznie.

21.09.1832 r. – Verton
TAJEMNICZE SYMBOLE NA MURACH W VERTON
W ostatnim tygodniu mieszkańcy stolicy zauważyli dziwne symbole pojawiające się na murach w różnych miejscach w Verton. Symbole malowane są białą farbą, a znaczenie symboli pozostaje nieznane. Wśród mieszkańców miasta krążą plotki o powstającej sekcie Starych Bogów. Niepokój podsyca fakt, że w ostatnim czasie zaginęło dwóch prominentnych mieszkańców Verton.

21.09.1832 r. – Verton
DORCATH DEATHSCAR NADAL NA WOLNOŚCI
Morderca i nekromanta, Dorcath Deathscar wciąż pozostaje nieuchwytny. Rysopis poszukiwanego: mroczny elf o długich, białych włosach, czerwonych oczach i średnim wzroście. Cechą charakterystyczną jest przycięte prawe ucho. Wszystkich mieszkańców Verton i Białego Portu prosimy o zachowanie szczególnej ostrożności, a także poinformowanie Straży Miejskiej o wszelkich podejrzeniach, gdzie zbieg może przebywać. Nagroda za wskazanie miejsca pobytu Deathscara: 300 złotych koron. Dostarczenie zbiega Straży Miejskiej: 800 złotych koron.
zamknij

Drzewa, które stwarzał, nie szumiały

niedziela, 6 sierpnia 2023

Z poradnika młodego zielarza
Vol.1
37 lat • zielarz • włóczęga
Bastian
Niemój
czarownik pod patronatem • biały port
catalogue
  • I Ephemeris
  • 2
  • II Epistulae
  • 17
  • III Recipe
  • 32
  • IV Ex Auctor
  • 41
Capitulum I
Ephemeris
1
Izolda była ciepła, piękna i miała dobre serce, ale nikt nie wiedział, co widziała w pomniejszym, miejscowym włóczędze. Część starszyzny wciąż kojarzy wiecznie niewybieganego, rudowłosego niemowę, który skradł serce jednej z lepszych panien na wydaniu. W tamtych czasach Bastian jeszcze nie miał nazwiska, był niczyj i tak mężczyzna czuje się do tej pory, pozbawiony bliskiej relacji z miejscowymi społecznościami. Dopiero po szybkim ślubie wyszło z tego "Niemój", jakby Zolda Kieranówna szła za pierwszego lepszego kundla, ale w tamtym okresie wszyscy już wiedzieli, że Izoldę opuściły zmysły. Sama zainteresowana śmiała się z przyjętego nazwiska, gdy jej świeżutki mąż jedynie przewracał oczami, uśmiechając się pod nosem.

Z niego taki teraz stary wyga, a wówczas amant z chłopaka był niczym z koziej dupy trąba. I chyba mu do teraz została ta nieumiejętność obchodzenia się z płcią przeciwną, opieszałość w ruchach, wyraźna wątpliwość widoczna we wzroku. Że za delikatne, zbyt wrażliwe, za małe, ale porządna żona nie ustawała we wbijaniu mu do głowy zasad dobrego wychowania, podstaw dżentelmeńskiej kindersztuby. Pierwszy do otworzenia drzwi, ucałowania ręki, pozdrowienia skinięciem głowy lub zdjęciem kapelusza.

Potem nawet wyszło, że też z niemową to to bujdy były. Co prawda, jak się później okazało, mówił już wtedy, tylko mało, cicho, niezgrabnie, w dodatku głosem nienawykłym do wielkich porównań czy płomiennych monologów. Do tej pory nadal wiele osób w wiosce nie oczekuje od niego więcej, niż zwykłego skinięcia głową na powitanie, wierząc w miejscowe plotki, że głos mężczyzny jego ukochana już do reszty zabrała ze sobą do grobu.

Bastian jest bardzo cichy, ale ciepły, możliwe, że ciepło to jedyne, co dostał w spadku po Izoldzie. Za wyjątkiem złamanego serca. Zola nieco pomaga, sierota po jakiejś starej prostytutce, która zapomniała, że zioła Bastiana nie wystarczą, żeby przeciwdziałać rozwojowi złapanej przez nią choroby. Pod kilkoma względami jest pedantyczny, bałaganu sam z siebie nienawidzi, tylko po tych kolejnych kieliszkach, gdy wzrok zaczyna się rozmazywać, a żołądek chce usunąć truciznę z organizmu, jakoś nie chce mu się ruszyć tyłka i pozamiatać wiatrołapu. Odkazić narzędzia. Oparzyć mazidła.

Urodził się niczyj i umrze niczyj, jak sam powiada, a choć uparcie szuka swojego miejsca na ziemi w trakcie rozległych podróży, to i tak wraca do samotnej chaty na skraju lasu.
Capitulum II
Epistulae
2
Zola!,
rozumiem, że czasy są ciężkie, ale walka nie jest żadnym rozwiązaniem. Przed wojną nie da się uciec, najemnictwo najwyżej nauczy cię krętactwa i rozboju, aniżeli przygotuje do wojaczki. Wiem, że chcesz szukać przygód i że ciągnie cię w świat. To nic złego, chcieć poznać go na własną rękę. Przesyłam ci mój własny katalog gór Sumuinen, ale nie pokazuj go nikomu więcej. Niektóre notatki są głupie, prywatne, z czasów, gdy też mnie ciągnęło jeszcze przed siebie. Dobrze jadasz? Zdrowaś? Pamiętaj: zawsze możesz wrócić do domu. Nawet z podkulonym ogonem. To nie wstyd.
[Zola, sierota po prostytutce, którą zmogło choróbsko, w opiece Bastiana odkąd przyłapał ją na podkradaniu mu jabłek z sadu. W wieku lat siedemnastu bez słowa ruszyła ku przygodzie i zaciągnęła się do jednej z najemniczych grup. Utalentowana szermierka. Teraz około lat dwudziestu paru.]
Morganie,
nie wiem, co robić. Ten piekielny patron wisi nade mną jak sierp w czasie żniwa. Najczęściej towarzyszy mi w formie myszy i zgodnie z postacią myszkuje w moich kieszeniach, rzadziej obserwuje mnie jako zdradliwe ptactwo, a już najrzadziej stręczy na straży rabatek z ziółkami niby pies ogrodnika, ale zawsze czegoś chce. Zwiedziłem z nim pół kontynentu, szukając jego cudownej skrytki, spełniając najróżniejsze zachcianki i jestem tym zmęczony. On nie wie, po co stąpa po tej ziemi i ja nie wiem, jak tą satysfakcję mu dać. Jesteś moją ostatnią nadzieją, Morganie, bo wiesz, że ta magia nigdy nie była mi pisana. Zabierz tego czarta wraz z jego mocą we wszystkie diabły, zanim on przegoni mnie na drugą stronę tafli zamarzniętego jeziora kolejnej zimy. Wiem, porzuciłeś pracę nad Obdarzonymi, gdy Olena trafiła na stos. Nie dopuść, żeby to i mnie spotkało.
[Morgan, mag-specjalista od spraw, o których większość nie chce mówić na głos. Długoletni przyjaciel Bastiana, właściwie jego dłużnik, któremu raz małomówny czarodziej uratował życie w trakcie ich pierwszego spotkania w jednym z zapomnianych, krasnoludzkich miast.]
Kikimoro,
odejdź wreszcie. Nie mam już ani przędzy, ani dziecka, ani cierpliwości, żeby gościć cię w moim domu. Pod jakąkolwiek postacią.
[Nikt nie może się dowiedzieć. Resztki nadpalonego listu.]
Capitulum III
Recipe
3
Nie lubi bólu, ale lubi dawać życie, piękno i nadzieję, więc to nie ten typ osoby, do której zazwyczaj pójdziesz nastawić obsunięty bark czy naprawić załamaną kość. Bastian zajmuje się głównie kobietami w ciąży, rozważa problemy ginekologiczne, tworzy swoje mazie, kremy, szampony, pomagając zmienić kolor włosów, uleczyć zniszczone włosy czy pozbyć się upierdliwych pieprzyków. W przypadku sytuacji awaryjnych może z powodzeniem robić za normalnego medyka, ale woli swoją specjalizację.

To osoba, której nie zapłacisz, a przynajmniej nie walutą. Bastian nie lubi pieniędzy, są mu niepotrzebne, woli małe, proste opłaty, z czego bóg jeden czy drugi mu da. Chleb upieczony dzisiejszego poranka, stare prześcieradła, które świetnie nadadzą się do wykorzystania w pracy czy sadzonki nowych kwiatów, którymi zachęci pszczoły do zamieszkaniu w ulu przy ogródku chatki.

Doucza dzieciarnię, pozwalając im buszować po swoim ogrodzie, pokazując w jaki sposób należy opiekować się roślinami, opowiadając dlaczego tak ważne jest regularne dbanie o higienę i tłumacząc o potrzebie niesienia pokoju na świecie w trakcie oprawiania tłustego, puszystego królika.

17 komentarzy:

  1. [Yaaay, w końcu jest! Cudowny! Warto było czekać <3
    Od razu sobie myślę, że Żmija mogłaby do niego regularnie od lat wpadać aby ciągle zmieniać kolor włosów xD Mam wrażenie, że Bastian nie pytałby dlaczego ona zawsze potrzebuje wizualnej zmiany oraz opatrywania ran w tym samym momencie w środku nocy. I zawsze się przedstawia innym imieniem. Toż to w ogóle nie podejrzane, ale o co chodzi.
    No więc zapraszam na wątek. Zawsze piszę się na podróże bez celu, wspominałaś coś wcześniej także o jakimś zleceniu, a tak to Żmijka zawsze mogła się znowu przyczołgać ledwo żywa, bo ktoś jej znowu obił mordę :D ]

    Żmija

    OdpowiedzUsuń
  2. [Tak, a więc blizny które Żmijka ma do tej pory nie były łatane przez Bastiana. Może też je krytykować xD
    Jasne, możemy spokojnie zacząć od przyczołgania się, a potem dalej rozwijać i rozwijać.
    Ogólnie to spokojnie mogę zacząć. Wydaje mi się, że będzie bardziej sensownie. To jakieś imiona powymyślam i w ogóle :D ]

    Żmija

    OdpowiedzUsuń
  3. Altairowi zajmowało wiele czasu obdarzenie innych zaufaniem. O ile nawiązywanie relacji nie sprawiało mu żadnych kłopotów, ponieważ należał do osób otwartych i towarzyskich, to przyjaciół mógł policzyć na palcach jednej ręki. Wbrew pozorom nie ze wszystkimi widywał się często. Kiedy jednak nadarzała się taka okazja, zawsze z niej korzystał. Jako właściciel „Arkadii” był zajętym człowiekiem, ale mimo wszystko gdy doszły go słuchy, że wędrowny zielarz wrócił do swojej chaty, był rad. Wieści okazały się tym lepsze, że medyk miał częściej pojawiać się w okolicy.
    Tego dnia, gdy postanowił odwiedzić mężczyznę, pogoda nie dopisywała. Niemożliwy żar lał się z nieba od samego poranka. Koszula kleiła się nieprzyjemnie do pleców, a komary gryzły jak wściekłe. Mimo wszystko zamierzał odwiedzić starego druha. Gdyby nie Bastian, być może „Arkadia” nigdy by nie powstała lub tieflingowi o wiele dłużej zajęłoby zapoczątkowanie intratnego biznesu. Zawdzięczał mu dużą część wiedzy odnośnie trucizn. Przy pomocy jednej z nich pozbył się poprzedniej właścicielki zamtuza, choć oczywiście jemu na początku nie przedstawił swoich prawdziwych motywów.
    Od tamtej sytuacji minęła dekada. Przez ten czas wiele się pozmieniało, przynajmniej w życiu tieflinga. Mimo tego Altair wciąż starał się podtrzymywać relację z Bastianem. Może czarodziej nie należał do najbardziej rozmownych osób, ale to dało się obejść dzięki odrobinie alkoholu. Oczywiście zabrał więc ze sobą dwie butelki najlepszego whisky, jakie udało mu się zdobyć.
    Podróż przez las okazała się całkiem przyjemna. Pozostawił za sobą smród zanieczyszczonego miasta. Płuca wypełnił mu orzeźwiający zapach żywicy i mchu. Upał w cieniu drzew dokuczał o wiele mniej. Jedynie robactwa latało więcej, co i rusz coś brzęczało i bzyczało koło ucha Altaira, gdy ten przeprawiał się przez knieje. Z jego ust wyrwało się ciche przekleństwo, kiedy dotarł na miejsce i odkrył, że drzwi do chaty są zamknięte na cztery spusty. Próbował zajrzeć do środka, ale nie udało mu się dojrzeć ani usłyszeć ani żywego ducha. Najwyraźniej zarówno Bastian, jak Zola musieli gdzieś wybyć.
    Altairowi nie pozostało nic innego, niż zaczekać aż któreś z nich wróci. Na szczęście znał mniej więcej zwyczaje przyjaciela, dlatego spędził pod chatą tylko jakiś kwadrans, od czasu do czasu odganiając się przed uciążliwymi owadami. W końcu jego uszu dobiegł odgłos łamanych gałązek. Wkrótce później między drzewami mignęła mu ruda czupryna Bastiana.
    — Cześć, rudzielcu — przywitał znajomego z uśmiechem. — Długo kazałeś mi na siebie czekać. Prawie zjadły mnie komary — poskarżył się, rzecz jasna podkoloryzowując sytuację.
    — Ładna broda — pochwalił go. — Chyba jej nie miałeś, kiedy ostatni raz się widzieliśmy, o ile mnie pamięć nie myli — stwierdził, drapiąc się długimi, czarnymi paznokciami we własny podbródek pokryty kilkudniowym zarostem. — Co jeszcze mnie ominęło? — zapytał teatralnie ganiącym tonem.

    Altair 😈

    OdpowiedzUsuń
  4. Wchodząc do wnętrza chaty delikatnie pochylił głowę, by nie zahaczyć porożem o framugę. Już kilka razy w życiu mu się to przytrafiło i musiał przyznać, że kurewsko bolało, zwłaszcza na kacu. Wolał nie przekonywać się o tym po raz kolejny.
    — Ach, wielce dziękuję. Jakiż z ciebie dżentelmen! — pochwalił go z szerokim uśmiechem. Doceniał próbę ugoszczenia nawet w tak skromnej i nieco zaniedbanej chatce. Rozsiadł się wygodnie na krześle, od razu stawiając dwie butelki whisky na stół. Otrzepał ubranie z igliwia i zmarszczył brwi, słysząc wieści, które przekazał mu przyjaciel.
    — Odeszła? Aż tak jej zalazłeś za skórę? — zapytał, oczywiście tylko tak drażniąc się z Bastianem. Nie sądził, by ucieczka Zoli była w najmniejszym stopniu spowodowana zachowaniem mężczyzny. Według tieflinga, a znał go już dobrych kilka lat, miał dobre serce i chciał dla dziewczyny jak najlepiej. Nie mógł trzymać nastolatki na siłę w odosobnieniu. W takim wieku większość ludzi się buntowała. Oby jej się wiodło i nauki Bastiana nie poszły w las, kolokwialnie mówiąc.
    — Cóż, widać — stwierdził, rozglądając się po wnętrzu. Odniósł wrażenie, że kiedy ostatnio odwiedził Bastiana, było tu czyściej. I zdecydowanie głośniej. Zola wniosła życie do tego miejsca. Tiefling miał nadzieję, że dziewczę się wyszaleje, zazna przygody, ale ostatecznie wróci do Bastiana. Altair nie sądził, by ten wyznał wprost, że za nią tęskni, jednak uważał, że tak właśnie było. Po prostu zielarz nie należał do zbyt wylewnych rozmówców, zwłaszcza zanim napił się czegoś mocniejszego.
    — Czym chata bogata — wymruczał sam do siebie, częstując się chlebem. Teraz stał się na tyle zamożny, że mógł kręcić nosem i wybrzydzać, jeśli chodzi o jedzenie. Kiedy jednak pierwszy raz się spotkali, chleb pożerał ze smakiem, nawet czerstwy. Był jak wygłodniałe zwierzę i łakomie przełykał każdy kęs, nie tak jak teraz, powoli, delektując się jego smakiem.
    — Ja nie miałem czasu się nudzić, jak zwykle zresztą. Wiele cię ominęło, mój drogi. Prawie spóźniłeś się na mój pogrzeb — stwierdził z przekąsem. Poczekał aż na stole pojawią się naczynia, by mógł polać im obojgu alkoholu. — Wyobrażasz sobie, że grożono mi śmiercią? Nie pierwszy raz i zakładam, że nie ostatni. Tym razem jednak sprawy zaszły za daleko. Powziąłem poważne kroki, zatrudniłem odpowiedniego człowieka i mam nadzieję, że niebawem będziemy mogli wznieść toast za spokój mego ducha. — Zarysował pokrótce historię, a kiedy ją opowiadał, końcówka jego ogona poruszała się rytmicznie w górę i dół jak u poirytowanego kota, niemal uderzając przy tym o podłogę.
    — Dobrze, że wróciłeś. Co ja bym bez ciebie zrobił? — westchnął, chwilę później podrywajac się z krzesła. Nie potrafił długo usiedzieć w jednym miejscu. Mimo upływu lat, to się ani trochę nie zmieniło. Podszedł do rudzielca i położył mu dłonie na ramionach. Nachylił się tuż nad jego ramieniem. — Dasz się zaprosić do Arkadii? Zjadłbyś coś porządnego, może nawet jakaś dziewczyna wpadłaby ci w oko… — mruknął, lekko masując spięte od noszenia ciężkiego plecaka mięśnie. — No, chyba że wolałbyś chłopaka. Dla każdego coś miłego, wiesz, że ja nie nie dyskryminuję! — zaśmiał się. — Powinieneś się rozluźnić, jesteś strasznie spięty — dodał, lekko klepiąc przyjaciela po ramieniu. — Zdradzisz gdzie tym razem się włóczyłeś i co miała na celu ta wyprawa? — zapytał z ciekawości.

    Altair 😈

    OdpowiedzUsuń
  5. Altair nawet do przemieszczania się po lesie przywdział obcasy. Przywykł do noszenia tego typu obuwia. Poruszał się w nich z gracją, przynajmniej wtedy, kiedy nie przedzierał się przez chaszcze. Stukot obcasów zwykle przyciągał spojrzenia, a on lubił znajdować się w centrum uwagi. Czuł dziwny rodzaj satysfakcji, kiedy ludzie wlepiali w niego ciekawskie spojrzenia, z rozdziawionymi gębami przypatrując się rogom, ogonowi i karminowemu kolorowi jego skóry. Mogli patrzeć do woli, ale był poza zasięgiem ich lepkich łap. O to dbał już jego ochroniarz, który samym spojrzeniem potrafił spacyfikować nazbyt wyrywnych adoratorów.
    — Velles nie dawał mi spokoju. Groził, że mnie wypatroszy, a rogi powiesi nad kominkiem — odparł krótko, rzucając nazwisko jednego ze Strażników Światłości. Facet od dawna naprzykrzał się tieflingowi. Upatrzył go sobie, kiedy Altair był jeszcze niepełnoletni. Tiefling po cichu liczył na to, że kiedy będzie starszy, po prostu Velles straci nim zainteresowanie, choć wizja tego, że będzie chciał obłapiać innego chłopca, napawała go obrzydzeniem i złością. Szczęście w nieszczęściu, obsesja Vellesa nie przeminęła wraz z upływem czasu. Na początku starał się kupić względy Altaira, zasypując go komplementami i prezentami. Kiedy jednak nie udało mu się wskórać tego, by stał się jedynym kochankiem tieflinga, zaczął robić się nieprzyjemny. Al postanowić położyć temu naprzykrzaniu kres. Wolał jednak nie wdawać się w szczegóły zlecenia. Bastian zapewne nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, że tiefling będzie robił za przynętę na Vellesa. Jemu samemu średnio się to podobało, ale jeśli to miało zapewnić, że po raz ostatni zobaczy jego szpetną mordę, to był w stanie się poświęcić.
    — Ja nie uciekam, jak zresztą widać — wymruczał. — Taki podobasz mi się nawet bardziej — stwierdził z diabolicznym uśmieszkiem. Lubił mężczyzn, którzy byli trochę nieokrzesani i dzicy. Pociągała go odwaga, siła i szeroka wiedza. Poza tym zawsze miał słabość do rudzielców oraz brodaczy, nic nie mógł na to poradzić. Bastian wpisywał się w każde z tych kryteriów, więc nie dziwota, że wpadł mu w oko. Nigdy jednak nie poruszył tego tematu na głos, może trochę podświadomie obawiając się, że jego uczucia zostaną odrzucone i atmosfera między nimi stanie się nieznośnie niekomfortowa.
    Wziął od niego kieliszek i wypił szybko zawartość, czując jak od alkoholu robi mu się gorąco w przełyku. Odstawił naczynie na blat stołu. Jedną dłonią głaskał kark zielarza, drugą zaś sięgnął do kieszeni jego płaszcza. Ostrożnie pogładził krótkie futerko czujnie przyglądającej mu się myszki. Kiedy pierwszy raz patron Bastiana przyjął taką postać, tiefling nieźle się go wystraszył. Całe szczęście wskoczył wtedy na krzesło, zamiast na przykład zdzielić stworzonko miotłą.
    — Ależ się uczepiłeś tego mojego ogona — zarzucił, lekko dźgając spiczastą końcówką w bok Bastiana. Uśmiechnął się szeroko, obserwując jego reakcję. Lubił zaczepiać ludzi w ten sposób. Zresztą, nie tylko ludzi. Swojego ochroniarza też często tak drażnił, niezbyt przejmując się tym, że miał do czynienia ze smokiem. Reykur należał do wąskiego grona osób, którym ufał bezgranicznie. Przekomarzając się z nim, okazywał mu sympatię, podobnie zresztą było w przypadku Bastiana. Gdyby ktoś obcy przysłuchiwał się ich rozmowie, mógłby odnieść wrażenie, że czasem mu dogryza, choć w rzeczywistości nie miał złych intencji.
    — Może powinienem ci zrobić kąpiel zamiast cię rozpijać? — zastanowił się na głos. — Chociaż w zasadzie jedno nie wyklucza drugiego. W balii też możesz pić — zauważył bystro. — No, chyba że się wstydzisz — wymruczał, jakby rzucał mu wyzwanie. Delikatnie wyciągnął z rudych włosów zbłąkany listek i obrócił go w palcach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ach, w Arkadii panuje spokój. Nie wspominałem ci, że moim ochroniarzem jest smok? Wspaniała bestia, mówię ci, robi wrażenie! — oznajmił, gestykulując żywo. Choć, jak na siebie, nie powiedział zbyt wiele o Reykurze, po jego gestach dało się zrozumieć, że nawet jako człowiek jest postawny, więc nic dziwnego, że podchmieleni klienci przy nim pokoronieli. Nagle tiefling urwał i popatrzył na rudzielca, mrużąc przy tym oczy. — Nie jesteś chyba zazdrosny, co, wiewióreczko? — zapytał słodkim, przymilnym tonem. Cóż, Rey również zasłużył na przezwisko. W zamtuzie chyba nie było osoby, która nie wiedziałaby kim jest Iskierka.

      Altair 😈

      Usuń
  6. Odwiedzanie Białego Portu zawsze kończyło się źle. Za każdym razem instynkt podpowiadał, by omijać go szerokim łukiem, ale przecież znała powód tego uczucia. To oznaczało, że mogła go zignorować, prawda? Jeżeli zachowa czujność, jeżeli będzie ostrożna, to nikt się nie zorientuje. I miała rację, potrafiła przemknąć się przez piękniejsze dzielnice bez podejmowania większego ryzyka. Może i z duszą na ramieniu, ale zawsze.
    Dlaczego więc nie mogła stosować tej samej zasady w slumsach? Czy to już było za wiele? Czy tak ją ta ostrożność bolała, że w pirackiej tawernie musiała iść na całego? Nawet nie potrzebowała tych pieniędzy, nie musiała tak zawzięcie oszukiwać w te przeklęte karty.
    Pod osłoną nocy, chybotliwym krokiem zmierzała w jedyne bezpieczne miejsce w tym mieście. Może jedyne bezpieczne miejsce w tym kraju. Ciepła krew wypływała spomiędzy palców, z rany na brzuchu. Chyba była dość głęboka. Przynajmniej w porównaniu z tym draśnięciem na przedramieniu. Chociaż to dźgnięcie nożem co dostała na koniec w udo mogło być gorsze. Czy jej się wydawało, czy spodnie zaczęły być ciężkie od krwi? Chociaż wszystko było teraz dla niej ciężkie. Chodzenie najbardziej. Ale nie mogła się zatrzymać. Wiedziała, że jak tylko się zatrzyma to usiądzie na tej niezwykle wygodnie wyglądającej, twardej ulicy wyłożonej kocimi łbami. A jak usiądzie to się położy. I już nie wstanie. Umrze w kałuży krwi, jej imię odejdzie w zapomnienie, nikt nad nią nie zapłacze. Nad ranem strażnicy znajdą jej trupa, zabiorą by nie roznosił chorób, rzucą na stos innych bezimiennych i spalą. I to będzie koniec jej historii.
    Jej zakrwawioną, posiniaczoną twarz wykrzywił uśmiech.
    Nie da światu tej satysfakcji. Nie była gotowa umierać. To będą tylko kolejne blizny, na jej ciele, na jej twarzy. Nic strasznego. Nic co by ją złamało.
    Przed oczami zamajaczył jej się znajomy dom, znajomy ogród. Gdyby zapach krwi nie zabijał wszystkiego w jej nozdrzach, to pewnie też poczułaby znajomy zapach ziół i kwiatów. Ulga rozkwitła w jej piersi, rozrosła się tak mocno, że musiała znaleźć ujście w jej łzach, stłumiła całą jej zawziętość która do tej pory trzymała ją na nogach. Padła na kolana, wyczerpana, ale wciąż zmuszając kończyny do poruszania się. Byle tylko dotrzeć do drzwi.
    Właściciel tego domu znał ją pod wieloma imionami. Frari, Luca, Ruda, Rielle, Pchła, Pluskwa… Nie pytał dlaczego, nie interesował się po co za każdym razem potrzebowała nowego koloru włosów, nie musiał wiedzieć kto ją tym razem obił i z jakiego powodu. I ceniła go za to, czasami chciała odwiedzać go częściej, ale obawiała się że poczuje się zbyt komfortowo i jeszcze palnie coś prawdziwego. Nie mogła sobie na to pozwolić. Pojawiała się w jego życiu raz na kilka lat, gdy tego potrzebowała, a potem znikała. Tylko lepiej dla niego, jeszcze by ściągnęła na niego kłopoty.
    Dzisiaj po raz pierwszy pojawi się jako Żmija i zniknie jako Żmija. Pewnie dziwnie by się z tym czuła, gdyby właśnie się nie wykrwawiała pod jego drzwami. Ostatkami sił uniosła dłoń, zaciśnięcie pięści było zbyt wymagające w tym momencie. Chciała zacząć walić, krzyczeć, ale jedyne co zdołała osiągnąć to ciche skrobanie i jakieś charczenie. Zbyt zmęczona by panikować, że nigdy go w ten sposób nie obudzi, kontynuowała. Dopóki siły jej całkowicie nie opuściły i była w stanie tylko patrzeć w nocne niebo pełne gwiazd. Przynajmniej było ładnie.

    (zdychająca) Żmijka

    OdpowiedzUsuń
  7. [Dziękuję za powitanie. Sama z kolei zachwycam się kartą Bastiana, bo jest przepiękna, a i sposób opisania postaci bardzo przypadł mi do gustu. Jestem szczególnie ciekawa tego pomysłu z Kikimorą i jak on się dalej rozwinie.
    W kwestii jakiegoś pomysłu na wątek, to są chyba dwie opcje, to jest kombinować z obecną sytuacją Izarna albo rozpisać jakieś przeszłe wydarzenia. W pierwszym wypadku Bastian musiałby mieć jakiś powód, by wstąpić na północne pogranicze w ostatnim czasie. Nie jest to najbezpieczniejsze miejsce dla samotnych podróżnych, choć Izarn robi swoje (jak się już nauczył straszyć chłopów, to łotrów też odstraszać może). Mogłoby się okazać, że rycerz zatrzymał się w miejscu, gdzie na ogół Bastian miałby postój (o ile odwiedzał te część Relavionu wcześniej). Myślałam, czy Twój pan nie mógłby w tych okolicach znać babki, jedynej osoby w okolicy, z którą Izarn nawiązał kontakt, wtedy w miarę łatwo przyszłoby nam ich powiązać. Nie jestem jeszcze pewna, czy ta byłaby wiedźmą w blogowym rozumieniu, czy tylko takim ludowym, ale to się jeszcze ustali. Zawsze można też wpleść w ten pomysł jakąś bijatykę (w okolicy jest pełno zbójów), czy to w wariancie ktoś zaatakował wędrowca, czy też Izarn już z kimś się bił.
    W drugim wykorzystać można względną bliskość Białego Portu i wysp, z których pochodzi rycerz. Zakładam, że Izarn mógłby czasem odwiedzać ten pierwszy (przy czym tutaj problemem może być fakt, że jako książę on raczej nie ruszał się poza Trymont sam, z drugiej strony gdyby coś stało się w podróży i cała jego drużyna zwaliłaby się Bastianowi na głowę to też byłaby jakaś okazja do wątku), ale podoba mi się pomysł z jakąś morską przygodą. Sam Biały Port trochę narzuca udział piratów w całej sytuacji, ale nie wiem na ile podobałoby Ci się pokombinowanie ze starciem między rzeczonymi piratami a Trymontczykami, w które Bastian zostałby wmieszany jakimś zrządzeniem losu.
    W sumie tyle przyszło mi do głowy, ale sama jestem otwarta na jakieś propozycje, więc nie musimy wykorzystać nic z tego, co napisałam wyżej.]

    Izarn

    OdpowiedzUsuń
  8. [Dziękuję :3
    Ja w sumie też mam problem ze wszystkimi 'ea" i "ae", historia basha na serwerach w robocie uwieczniła moje pomyłki w komendach :D
    Tak, jestem chętna na wątek. Bastian jak widzę spoza stolicy, zastanawiam się gdzie i w jakich okolicznościach mogliby się zetknąć.

    Aereen]

    OdpowiedzUsuń
  9. Świadomość gmrzotnęła w nią obuchem nagle i bezlitośnie. Znaczy że żyła. Niestety. Nagle cała ta chęć przetrwania z niej odeszła, gdy zrozumiała z czym to się wiąże - zdrowieniem. Ból wypełniał jej całe ciało, nie wiedziała nawet gdzie znajdowało się jego główne źródło, a raczej źródła. Każdy drobny ruch tylko go wzmagał. Wzięła głęboki oddech, by uspokoić rozkołatane serce, starając sobie przypomnieć wydarzenia z poprzedniej nocy. Zakładała, że noc stała się niedawno, skoro wszystko ją tak jeszcze napierdalało. Ostatnią rzeczą którą pamiętała były gwiazdy. A potem przebłyski świadomości, czyjeś wprawione dłonie przemywające i opatrujące jej rany. Sama zmusiła swoje palce to ruchu, aby sprawdzić ranę na brzuchu z której nieudolnie starała się zatamować krwawienie. Świeże bandaże.
    Ostrożnie uniosła powiekę, jedną, bo drugiej nie mogła, krzywiąc się na światło dzienne wypełniające pomieszczenie. Dotarła do niej kakofonia nowych dźwięków. Zwierzęta na podwórzu. Przy takim akompaniamencie zazwyczaj budziła się w czyjejś stodole, nie czuła się komfortowo, że tym razem ktoś wpuścił ją do domu.
    Bastian. Jasna cholera. Musiała się stąd wydostać. Może potem, za kilka lat jak bogowie pozwolą, powróci do niego z tą samą prośbą co zwykle, wytłumaczy, że wstydziła mu się przyznać, że przyszła z pustymi rękami tym razem. Przecież zawsze mu przynosi butelkę jakiegoś porządnego wina, na które na pewno nie było jej stać, ale niech nie pyta i sobie z kimś wypije. Z kimś kto nie jest nią. No a tutaj tak się przyczołgała nawet bez złamanego miedziaka, wstyd. Musiała się stąd wydostać.
    Spróbowała się podnieść, ale coś ją przygniatało. Koc. Była tak słaba, że przeklęty koc wydawał się być teraz stertą gruzu.
    No przecież nie da się pokonać jakiemuś byle kocykowi.
    Próba pierwsza skończyła się falą bólu. Zacisnęła zęby, aby nie wydać z siebie jęku.
    Próba druga, wyglądała podobnie, tylko tym razem wydała z siebie syk.
    Pozwoliła sobie na chwilę odpoczynku, dać złudną nadzieję swemu ciału, że już nie będzie miała głupich pomysłów.
    I nagle znowu spróbowała się poderwać. Pokonała kocyk, ale jej ciało odmówiło posłuszeństwa i padło z hukiem na podłogę. Tym razem wydała z siebie dźwięk. Jakiś jęk, jakieś przekleństwo. To już na pewno obudziło Bastiana przed którym tak uparcie chciała umknąć. Uniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się głupkowato.
    - Chciałam zrobić herbaty - wytłumaczyła, jakby to był zrozumiały i w pełni racjonalny powód dla którego chciała zniszczyć jego ciężką pracę i własne zdrowie.

    Żmija
    [ona czasem myśli, I swear xD ]

    OdpowiedzUsuń
  10. Altair starał się trzymać jak najdalej od religijnych ugrupowań. Niezależnie, czy ktoś wierzył w Światłość, czy w inny byt, tiefling wychodził z założenia, że każdy fanatyzm jest zły i szkodliwy. Niestety, z jego doświadczenia i obserwacji wynikało, że prędzej czy później tarcia na tym tle się pojawią. Kiedy zawierał znajomości, zwracał uwagę na to, w co dana osoba pokłada wiarę. Sam uważał się za ateistę. Nie wiedział, co czeka go po śmierci i prawdę mówiąc, wolał się o tym nie przekonać zbyt szybko. Na tym świecie wciąż czekało tyle rzeczy, których chciał spróbować, doświadczyć.
    — Martwisz się o mnie? — zapytał retorycznie. Skwitował to perlistym śmiechem. — To urocze z twojej strony. Doceniam, choć potrafię zadbać o siebie — stwierdził. — Popatrz, pofatygowałem się tutaj do ciebie i nawet nie zgubiłem się przy tym w lesie! — oznajmił z dumą, choć prawdę mówiąc niewiele brakowało, by pomylił trasę. Nie miał dobrej orientacji w terenie. Zwykle o tym, że idzie właściwą drogą utwierdzały go pewne drobiazgi, jak na przykład napotkane po lewej stronie ścieżki powalone drzewo czy widziane nieopodal mrowisko. Niestety, te czasem ulegały zmianie i to nastręczało mu już kłopotów. Najważniejsze jednak, że dotarł do chatki zielarza.
    — Uciekać? Przed tobą? — Uniósł lekko brew, obserwując jak rudzielec dotyka jego ogona. Niewielu osobom na to pozwalał. Podobnie zresztą, jak nie lubił, gdy ktoś próbował pomacać jego rogów. Najwyraźniej Bastian znajdował się w gronie szczęśliwców, którzy mogli sobie na taką zażyłość pozwolić bez obawy o to, że tiefling zapragnie wydrapać mu oczy. W zielarzu nie widział zagrożenia, wręcz przeciwnie, ufał mu, dlatego pozwalał mężczyźnie na więcej, niż innym.
    Ogon Altaira był długi, smukły, gładki w dotyku i giętki. Wygląd tego atrybutu, podobnie jak w przypadku rogów, różnił się w zależności od diabelstwa. U każdego osobnika wyglądały trochę inaczej, co czyniło tę rasę tak ciekawą i oryginalną. Wielka szkoda, że zostało ich tak niewiele w wyniku prześladowań ze strony Strażników Światłości i tych, którzy ślepo ich słuchali.
    — Jak widać, nieco się spóźniłeś ze skomponowaniem tego naparu — wymruczał z rozbawieniemł, wskazując końcówką ogona ponad swoje ramię. Włosy miał krótkie, przystrzyżone niemal na zapałkę. Przez lata nosił burzę loków, które przypominały sprężyny i nieco łagodziły jego diaboliczny wizerunek. — Ale bez obaw, na pewno zrobię zapasy na dziewcząt z Arkadii — zapewnił. Zmiana fryzury była u Altaira podyktowana chęcią odcięcia się od przeszłości, między innymi wspomnień związanych z Vellesem. Skurwiel uwielbiał zaciskać paluchy na miękkich lokach, żeby wymusić na nim posłuszeństwo. Nic dziwnego, że Altairowi źle się kojarzyły. Obecna fryzura nadawała mu powagi i podkreślała mocny zarys szczęki pokrytej krótkim zarostem.
    — Jeśli chcesz zobaczyć mnie nago, możesz po prostu powiedzieć — zaśmiał się, pokazując rozdwojony na końcu język dla zgrywy. Kąpiel w strumieniu nie była mu straszna, przynajmniej nie o tej porze roku. Właściwie pomyślał nawet, że zatopienie się w rześkiej wodzie byłoby całkiem przyjemne, kiedy na dworze panował taki skwar. Rozchełstana koszula nieszczególnie pomagała w radzeniu sobie z wysoką temperaturą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechnął się pod nosem, oparł podbródek na dłoni i przez dłuższą chwilę w ciszy przyglądał się Bastianowi. Na kreatywność był jeszcze zbyt trzeźwy.
      — Za miłość i rudzielców, bo bez was życie jest smutne — stwierdził, stukając swoim kieliszkiem o ten bastianowy. Tiefling szybko wypił zawartość, po czym odstawił puste naczynie na blat. Szybkie tempo picia ani trochę mu nie przeszkadzało. Mógł się poszczycić sporą tolerancją na alkohol. Musiał wlać go w siebie naprawdę sporo, żeby wylądował pod stołem. Lekko pochylił się w stronę zielarza, słysząc popiskiwanie dochodzące z kieszeni jego płaszcza. — Ojej, nie obrażaj się, malutki. Następny toast będzie za twoje zdrowie — obiecał.
      — Skusiłeś mnie tym strumieniem — mruknął, bawiąc się sznurkiem przy kołnierzu swojej koszuli. — Mam nadzieję, że wynalazłeś też jakieś remedium na kaca, bo jak wypijemy wszystko, pewnie obudzimy się z bólem głowy — zauważył.

      Altair 😈

      Usuń
  11. Zastygła jak bezbronne, dzikie zwierzę, które zapomniało o tym, aby uciec. Przynajmniej ona miała wymówkę, że nie mogła tak po prostu czmychnąć. Niezręczna cisza uwierała jej bardziej niż świeże rany.
    Drgnęła, gdy się podniósł, jakby jednak mimo wszystko chciała spróbować uciec, ale o dziwo wcale do niej nie podszedł. Obserwowała go przez kilka chwil, próbując zrozumieć jego poczynania. Zaraz wziął tę herbatę na poważnie? Nieważne, to była jej szansa na ucieczkę. Skoro się tutaj przyczołgała to mogła się też odczołgać. Obróciła się na brzuch z sykiem, zatracając resztki racjonalnych myśli. Będzie mogła oceniać własną głupotę jak już się stąd wydostanie. Jej mięśnie jęknęły bólem, gdy spróbowała się poruszyć. Z tęsknotą wgapiała się drzwi, gdy nagle widok przysłoniły jej nogi. A potem była w górze.
    - Ał, ał, ostrożnie - zaczęła narzekać, tak jakby sama przed chwilą nie zachowywała się bezmyślnie.
    Tym razem trafiła w bardziej miękkie miejsce, przyjemniejsze niż stół. I łatwiejsze do ucieczki. Wyśmienicie.
    - Co? - zapytała, słysząc, że Bastian coś tam sobie mamrotał pod nosem.
    Pomimo tego, że starała się go nie poznawać za dobrze, to wiedziała, że mamrotanie to jedna z jego cech. Nie wiedziała czy zachowywał się tak przy nieznajomych czy ogólnie był małomówny. Zastanawiała się nad tym tylko wtedy gdy go widziała. To był jeden z powodów dla którego zawsze wracała - nigdy nie zadawał pytań. Tak naprawdę nigdy nic nie mówił. Normalnie jej to nie wadziło. Jej wizyty zawsze miały miejsce, gdy nie potrzebowała gadania. Sama też siedziała cicho, chęć płaczu ściskała jej gardło bezlitośnie, a przecież nie mogła zalać się łzami przed obcym.
    Teraz sytuacja się zmieniła. Cisza znowu zaczęła jej uwierać. Obserwowała go przez chwilę, gdy tak skakał wokół niej oglądając zniszczenie jakie na siebie ściągnęła.
    - Nie zapytasz co się stało? - odezwała się w końcu, wiercąc się niecierpliwie. - Głupie pytanie, ty nigdy o nic nie pytasz - westchnęła. - Oszukałam kilku piratów w karty, nie byli zbyt zadowoleni. Zajebali mi mój ulubiony zestaw noży, skurwysyny… - kontynuowała paplaninę po kilku sekundach, by wypełnić czymś niewygodną ciszę. - Ej, może zaproś mnie najpierw na kolację? - parsknęła rozbawiona, gdy uniósł jej koszulkę. To był jej ulubiony żart w takich sytuacjach. A znajdowała się ona w nich nader często. Nie zważała na to, że zazwyczaj albo nie dostawała reakcji, albo dostawała pogardliwe spojrzenie. Najważniejsze, że samą siebie rozśmieszyła.

    Żmija

    OdpowiedzUsuń
  12. [W takim razie możemy spokojnie rozwinąć pierwszą opcję. Jeśli chodzi o babkę, to trochę już ją i funkcję, którą pełni (ostatecznie to raczej wiedźma w ludowym sensie) opisałam w rozpoczęciu dla Ravena (zanim ja zrobię powiązania to jeszcze trochę czasu minie) – na pewno jest to osoba, która zna północne pogranicze lepiej niż ktokolwiek inny, więc przynajmniej pod tym względem jej wiedza mogłaby być Bastianowi kiedyś przydatna. Także tutaj decyzję oczywiście zostawiam Tobie. W kwestii samego wątku, myślę że możemy ich wpakować nawet w jakąś większą kabałę. To znaczy sama chętnie zaczęłabym właśnie od jakiegoś ataku bandy zbójów, z którą Izarn od jakiegoś czasu ma na pieńku. Być może właśnie rycerz wyciągnąłby Twojego pana z opałów, po czym zabrał go do wsi, gdzie babka mogłaby mu coś doradzić odnośnie kierunku podróży. Izarn natomiast mógłby uprzeć się, że rusza z nim (ze względu na wspomnianych zbójów, których ten chciałby wytropić). W efekcie znaleźliby się gdzieś w ostępach leśnych granicy królestwa. Mam taki pomysł, że mogłoby dojść do kolejnego starcia z tymi bandytami, a że dwóch przeciwko kilkunastu daje raczej małe szanse na wybronienie się, mogliby trafić do niewoli. Przy czym to oczywiście zależy, jak długi wątek chciałabyś napisać i rozplanować. I czy w ogóle taki schemat wchodziłby w grę.]

    Izarn

    OdpowiedzUsuń
  13. [ Jeżeli i jedno, i drugie brzmi interesująco, nie będę kazać wybierać – postaram się rozwijać i jeden, i drugi wątek, tak mi dopomóż weno. Dziękuję za powitanie! Dziękuję także za pochwałę KP, zwłaszcza, gdy KP Bastiana też pięknie w lawendę przystrojona.
    W cudowne bartery za to wchodzi Bastian, życzę mu więc jak największej ich ilości (kwiatki dla pszczół! Więcej kwiatków dla pszczół!) i szczere mam nadzieję, że jego nauki o jakże istotnej higienie nie idą na marne; nikt przecież by nie chciał, tfu-tfu, wybuchu nieszczęsnej pandemii. Tylko tego nam tutaj brakuje.
    Ja za to będę z rumieńcami na polikach wyczekiwać i dalszych opowieści o kikimorze (ach, jakie to są cudowne stworzonka na ilustracjach, uwielbiam ich długie ryjki), która, jak sam Bastian zauważa, nie ma powodów, by nadal się trzymać go niczym rzep psiego ogona – a jeżeli ich nie ma, to jakież to powody, by nadal dziergać te koronki – i o piekielnej myszy, bo do wszelakich patronów wszelakich czarowników mam słabość. ]


    Hanna Wzgardzona

    OdpowiedzUsuń
  14. Altair przyglądał się Bastianowi w zamyśleniu. Bystre, żółtozielone oczy o kocich, pionowych źrenicach uważnie śledziły każdy ruch rudzielca. Odruchowo przygryzł dolną wargę. Oderwał wzrok od sylwetki czarownika, słysząc głośny pisk i skrobanie pazurków na blacie stołu. Uśmiechnął się szeroko, widząc myszkę, która rozsiadła się na jego dłoni. Tiefling miał słabość do zwierząt. Wyraźnie ucieszył się na wieść o nowym pokoleniu lisów. Nie przepadam tylko za końmi, skrycie się ich bojąc. Nie tylko były ogromne, przez co z łatwością mogły stratować człowieka, ale również potrafiły boleśnie gryźć, nie wspominając już o kopnięciu, które bywało nawet śmiertelne. Co zabawne, nie lękał się drażnić smoka, dosłownie.
    Ostrożnie pogładził krótkie, aksamitne futerko bastianowego patrona. Był zafascynowany tym, że Obdarzeni umieli czerpać moc od patronów oraz faktem, że przyjmowali oni tak różne formy. Zasłonił drobne, kruche ciało gryzonia drugą ciepłą dłonią. Przysunął sobie bliżej, udając, że rozumie jego piski.
    — Co tam mówisz, malutki? — zapytał. — Tak? Myślisz, że mu się podobam? — wymruczał, lekko unosząc brwi w teatralnym wyrazie zaskoczenia lub niedowierzania. — Hmm... To by wiele wyjaśniało — stwierdził z uśmiechem.
    Wstał i wolnym krokiem podszedł do Bastiana. W półmroku jego oczy połyskiwały złowrogo, jak u bestii, która zaczaja się na swoją ofiarę. Wyciągnął rękę i przesunął długimi, ostro zakończonymi paznokciami po szyi mężczyzny. Powiódł kciukiem wzdłuż jego szczęki, zatrzymując się na podbródku.
    — Jaka szkoda, że wysłużyłeś się wiewiórkami, zamiast wyjść po mnie osobiście — odparł, cmokając z niezadowoleniem. Szybko się jednak rozpromienił, słysząc jego słowa o wysiłku fizycznym — Czyżbyś coś sugerował, mój drogi? — zapytał, ciekaw czy Bastian ośmieli się zaproponować mu coś więcej, niż tylko spacer i pławienie się w jeziorku. Czemu by nie połączyć przyjemnego z pożytecznym?
    Nie mógł się powstrzymać, żeby nie odpiąć mu dwóch guzików koszuli. Z taką niedbale rozchełstaną wyglądał jeszcze atrakcyjniej. Pogładził policzek Bastiana pokryty zarostem.
    — Zarumieniłeś się... — oznajmił. — Chyba ci gorąco... A może to z mojego powodu? — zapytał z uśmieszkiem. Popatrzył na patrona czarownika. — A ty jak sądzisz, maleńki? — mruknął konspiracyjnie.

    Altair 😈

    OdpowiedzUsuń
  15. — Mały spryciarz — stwierdził, przyglądając się patronowi Bastiana. — Ma absolutną rację. W rzeczy samej od dawna marzę o takim jednym przystojnym rudzielcu, który zgrywa niedostępnego — wymruczał. Nie powiedział wprost o kim mowa, ale dało się to z łatwością wywnioskować.
    Tiefling roześmiał się, słysząc przewrotną odpowiedź. Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu, aż na jego policzkach pokazały się charakterystyczne dołeczki.
    — Jeśli masz taką fantazję, mogę dla ciebie sprzątać nawet nago, wystarczy słowo — odparł śmiało. Dawno temu stracił poczucie wstydu. Z jednej strony czuł pewne napięcie w związku z tym, że wcześniej nie grał z Bastianem aż tak bardzo w otwarte karty, ale kto nie ryzykował, ten nie pił szampana. W najgorszym przypadku każe mu popukać się w głowę.
    Wcześniej zdarzało mu się już dawać mężczyźnie znaki, że ten mu się podoba; komplementował go i nienachalnie inicjował dotyk. Wiedział jak uwodzić facetów, w końcu tym zajmował się przez dobrych kilka lat. Nie posługiwał się jednak swoimi magicznymi zdolnościami, żeby okręcić sobie czarownika wokół palca. Naprawdę go lubił i mu na nim zależało. Nie należał jednak do osób, które uznawały brak wchodzenia w związek za powód do rezygnowania z seksu. Miał do tego bardzo luźne podejście.
    — Jasne. Z tobą nawet na koniec świata — odpowiedział bez zastanowienia, od razu podrywając się z krzesła, aż mebel zgrzytnął przesuwając się gwałtownie po podłodze. Niedbałym gestem strzepnął okruszki z chleba ze swoich spodni i spojrzał na torbę, którą zabierał ze sobą Bastian. — Mam nadzieję, że masz tam wszystkie swoje magiczne balsamy... — mruknął cicho, szybko zrównując z nim kroku.
    Myszkę włożył sobie do kieszeni, aby przez przypadek jej nie upuścić. Przedzieranie się przez zarośla nie szło mu tak dobrze jak kompanowi (zwłaszcza po wypiciu paru kolejek alkoholu), ale mimo wszystko nie stracił entuzjazmu wyprawą. Wręcz przeciwnie, wydawał się podekscytowany ta przygodą. Nic dziwnego, spędzanie czasu z czarownikiem sprawiało mu przyjemność samą w sobie.
    Kiedy dotarli do strumienia, tiefling głośno wciągnął powietrze do płuc. Było rześkie i przyjemnie pachniało lasem. Podszedł na brzeg i przykucnął nad brzegiem wody. Zanurzył dłoń w przejrzystej wodzie. Okazała się całkiem ciepła, wiem ec wbrew obawom Bastiana, Altairowi raczej nie groziło odmrożenie sobie ogona ani żadnej innej części ciała (całe szczęście, bo byłaby to niepowetowana strata). Obejrzał się przez ramię i, widząc, że rudzielec stoi nieopodal, z impetem uderzył ręką o taflę wody, obryzgując nią spodnie mężczyzny.
    — Ojej! — zawołał, teatralnie przykładając dłoń do ust, zupełnie jakby wcale nie ochlapał go z rozmysłem. — Cóż... Teraz nie pozostaje ci chyba nic innego, niż tylko je zdjąć, skoro i tak są już mokre... — stwierdził.
    Sam również nie zamierzał zostać w pełnym odzieniu. Mógł rozebrać się chowając po krzakach, ale nie czuł takiej potrzeby. Zdecydował się rozebrać tuż nad brzegiem szemrzącego strumienia, rzucając kolejne ciuchy na trawę. Wcześniej odłożył tylko Amona w bezpieczne miejsce, gdzie obaj mogli go mieć na oku. Rudzielec i tak widział tieflinga w skąpym ubraniu, które nie pozostawało zbyt wiele dla wyobraźni. Poza tym, obaj byli mężczyznami, więc raczej widok gołego ciała nie powinien go zgorszyć. Altair ostrożnie wszedł do wody, uważając, by nie poślizgnąć się przypadkiem na śliskich kamieniach. Zanurzył się do pasa i popatrzył na Bastiana, wyczekująco krzyżując ręce na klatce piersiowej.
    — No dalej, właź. Chyba się nie wstydzisz? — zapytał figlarnie, znowu ochlapując Bastiana wodą, tym razem burząc taflę wody przy pomocy swojego giętkiego ogona. Roześmiał się przy tym perliście.

    Altair 😈

    OdpowiedzUsuń