.
Napis
królewska tablica ogłoszeń
21.09.1832 r. – Verton
RADA DWUNASTU OGŁASZA ZWIĘKSZENIE PODATKÓW
Od przyszłego miesiąca wzrośnie podatek uiszczany przez mieszkańców królestwa: dla mieszkańców Verton będzie wynosił on osiem złotych koron miesięcznie (właściciele kamienic i lokali usługowych) lub dziewięć srebrników miesięcznie (mieszkańcy uboższych dzielnic miasta). Dla mieszkańców Białego Portu będzie wynosił jedenaście złotych koron miesięcznie (właściciele kamienic i lokali usługowych) lub trzy korony miesięcznie (mieszkańcy uboższych dzielnic miasta). Właściciele ziemscy będą opłacać podatek w wysokości trzynastu złotych koron miesięcznie.

21.09.1832 r. – Verton
TAJEMNICZE SYMBOLE NA MURACH W VERTON
W ostatnim tygodniu mieszkańcy stolicy zauważyli dziwne symbole pojawiające się na murach w różnych miejscach w Verton. Symbole malowane są białą farbą, a znaczenie symboli pozostaje nieznane. Wśród mieszkańców miasta krążą plotki o powstającej sekcie Starych Bogów. Niepokój podsyca fakt, że w ostatnim czasie zaginęło dwóch prominentnych mieszkańców Verton.

21.09.1832 r. – Verton
DORCATH DEATHSCAR NADAL NA WOLNOŚCI
Morderca i nekromanta, Dorcath Deathscar wciąż pozostaje nieuchwytny. Rysopis poszukiwanego: mroczny elf o długich, białych włosach, czerwonych oczach i średnim wzroście. Cechą charakterystyczną jest przycięte prawe ucho. Wszystkich mieszkańców Verton i Białego Portu prosimy o zachowanie szczególnej ostrożności, a także poinformowanie Straży Miejskiej o wszelkich podejrzeniach, gdzie zbieg może przebywać. Nagroda za wskazanie miejsca pobytu Deathscara: 300 złotych koron. Dostarczenie zbiega Straży Miejskiej: 800 złotych koron.
zamknij

Kieliszek w dłoni trzymając, stał ze dwie godziny, to tego to tamtego najuprzejmiej staniem swoim zaszczycając

piątek, 28 lipca 2023

THESEUS DE FALERNI
1
2
UR. 15 I 1800 ROKU W VERTON - PIERWORODNY SYN HRABIEGO DE FALERNI - BYŁY ASESOR, OD NIEDAWNA SĘDZIA II INSTANCJI SĄDU OKRĘGOWEGO W STOLICY - SPADKOBIERCA WINNICY VINEA FALERNUM
assidue addiscens...
Gdy bóle głowy uprzykrzają mu codzienność, w płonnej nadziei na umorzenie bólu, który nie pozwala mu skupić się na własych myślach, masuje palcami skronie i stara się wyzbyć się tego dezorientującego wrażenia, że na widok kolejnej lampki wina zrobi mu się niedobrze.

Wicehrabia Theseus wstał wcześnie rano, jak co dzień. Na dobry początek dnia – choć w jego przypadku ciężko o nazwanie jakiegokolwiek dnia dobrym – wypił kawę, którą dokładnie o godzinie piątej dwadzieścia dziewięć, czyli z minutowym wyprzedzeniem niż by sobie tego życzył, prosto pod nos (wyjątkowo jeszcze nie wściubiony w papiery, a to nie mogło nic dobrego oznaczać) podsunęła mu pokojówka. Kawę czarną, niemalże tak samo gorzką jak jego spojrzenie, którym na pierwszej rozprawie, punkt siódma trzydzieści trzy, z ukosa obdarzył przybyłego na salę oskarżonego. Bo spóźnił się na swój proces dokładnie trzy minuty i sekund czterdzieści dwie, bo otrzymawszy później niepozorne pytanie czy pija dużo wina, odparł bezwstydnie, że winem pogardza, zaś lubuje się w gorzale i ba!, dalej tak pociągnięty za język przyznał butnie, że gdy go najdzie osokoma, to pochłania litry bez liku, a te perły hrabinie to ukradł właśnie po kilku, no, może kilkunastu głębszych. „Ale! Co mi tam za głupie perełki zrobio, rynke utno?” spytał zaraz głupkowato. Wysoki Sąd uniósł ciemną brew, przymknął ociężale i pomasował się po skroni. „Nil melius est quam cum ratione tacere” odpowiedział krótko, układając ustaw w krzywym, nieprzyjemnym uśmiechu.
...ad senium venio
W tytule Witold Gombrowicz i Ferdydurke. Autorem artu jest @ttenri_art, zaś ptaszki i winogrona w tle pochodzą od kotkoa. Karta stara jak świat, odremontowana tylko wizualnie – za tekst przepraszam, teksty KP to zdecydowanie moja słaba strona. Tezeusz jest nudny, drętwy jak kołek i tak, i owszem, taki wilk straszny jak go malują. Gwarantujemy, że uprzykrzy życie i wam, i waszym postacim. Mistrza gry zdecydowanie zapraszamy!

7 komentarzy:

  1. W piwniczce panowała zupełna ciemność. Nieprzeniknioną, czarną masą wślizgnęła się między półeczki, pełne zielonych, zakorkowanych butli, między zimne, pokrywające ściany kamienie i rozłożyła się na wąskich, stromych stopniach, prowadzących do jedynego wyjścia na zewnątrz. Z tworzących powałę belek zwisały pajęcze sieci. Układały się na suficie w szare miraże, labirynt, którego drogi znały wyłącznie poruszające się po białych niteczkach pajęczaki, mknące przez własnoręcznie utkane dróżki, ścieżki, alejki. Gruba warstwa kurzu osiadła na dobre na mosiężnych klamkach gablotek, a gęstą chmurą matowych drobinek unosiła się wciąż w powietrzu – stęchłym, zastałym, do reszty prześmierdłym starocią.
    Weronika zakołysała się na wychudłych nóżkach, przemknęła na drugi koniec pomieszczenia niczym zjawa. W ciemnościach odnajdywała się doskonale. Iskrzącymi w cieniu ślepkami mierzyła nieustannie te same, upaprane resztkami wosku oraz karmazynowymi plamami po winie, regaliki, sunęła po gołych ścianach pustym wzrokiem – zmęczona, a być może na tyle już pogodzona z aktualnym stanem rzeczy, że żadne więzienie i żadne wspomnienia, nie budziły w niej dłużej potrzeby chronicznego szlochu.
    Była bezpieczna. Bez jakiegokolwiek celu, po tygodniach nadaremnej tułaczki, ciasne pomieszczenie starej spiżarki wystarczyło, by na nowo poczuła, iż nie grozi jej dłużej straszne niebezpieczeństwo. Płonące wieże starego zamczyska, rozwścieczone tłumy z wystającymi nad nimi główkami sierpów oraz wideł, agonalne krzyki jej sióstr i strach, zimnym dreszczem rozpościerający się wokół wystających kosteczek wychudzonego kręgosłupa – wszystko to pozostawiła wreszcie za sobą, z małej piwniczki pod spichlerzem urządzając swój własny, słodki azyl.
    Cierpiała w zupełnej samotności. Przedzierając się przez śniegi, brnąc wbrew śnieżycom i stąpając gołymi stópkami po brunatnym dywanie leśnej ściółki, pozwalała swym zwierzęcym instynktom na odrobinę kontroli, z każdym kolejnym dniem na nowo oddając się zwykłemu rozdziczeniu. Zapominała z wolna mądrych słów matki, zapominała siostrzanych lekcji. I nie mogła dłużej zdawać się na odprawiane w ich strony ofiary, na posiłek, gotów od początku poddać się ich wszelkim zachciankom, gdy jako wyrzutek, zepchnięta z kruchego podeściku władzy, zostało jej jedynie bezszelestnie przemierzać noce w beznadziejnej nadziei na żer.
    Szybko odkryła, jak trudno zapolować na ludzką krew. Czająca się w człowieczym sercu wola życia, potrzeba gwarantowanego przetrwania nie były czymś, z czym przyszło się Weronice wcześniej mierzyć. Nie sądziła, że będą walczyć. Nie sądziła też, że tak łatwo przyjdzie im podnoszenie głosu. Larum przyciągało jednak uwagę zbędnych gapiów, a zbędni gapie nazbyt często wykazywali się jawną chęcią niesienia pomocy. Weronika? Weronika nie była w stanie podołać im wszystkim. Nie, kiedy w ciemnych zakamarkach wampirzego umysłu wciąż czaiło się wspomnienie ludzkiego gniewu, palącego dłonie ognia, tępych, tnących rączki ostrzy. Zgotowali im piekło, na które dawno już zasłużyły.
    Ale dalej tęskniła za matką. Dalej tęskniła za siostrami. I przeklinała wszystkich, którzy jej je odebrali.
    Nie wydała z siebie żadnego słowa, nie wydała choćby pomroku. Schowana w cieniu, raz jeszcze przetoczyła się na drugą stronę piwniczki, po chwili namysłu bezszelestnie kucając przy wyjedzonym do połowy truchle młodej krasuli. Poprzedniej nocy, decydując się w głodzie na wyjście ze swej kryjówki, zakradła się do pobliskiej stodoły, zaciągnięta w jej stronę dudniącym w uszach biciem, pompujących krew, serc. Krówsko nie walczyło długo, czując na grzbiecie ciężar obcego drapieżnika, którego długaśne szpony wbijały się ciężko w mięśnie, wwiercały między żyły, bólem paraliżując walczące o życie stworzenie. Po przyjęciu odpowiedniej ilości krwi, czując, jak siły na nowo powracają do jej wychudłego cielska, bez większego wysiłku przytaszczyła swoją ofiarę do podziemnej pieczary. Nie sądziła tylko, że ciągnąca się za nią karmazynowymi kałużami posoka, doprowadzi do starej piwniczki niechcianych (i tak wciąż w jej umyśle niebezpiecznych) gapiów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zadrżała, po chwili odwracając głowę w stronę wyjścia, gdy do wampirzych uszu dotarły wreszcie dochodzące zza drzwi urywki neurotycznej rozmowy. W panice, czując, jak strach ponownie rozpościera się po martwym sercu niczym trucizna, bezszelestnie wcisnęła się pomiędzy półeczki pełne baterii jednakowych flakoników. Czerwone oczyska Weroniki błysnęły niebezpiecznie w ciemnościach, kiedy dwójka nieznajomych dostała się do środka, wpuszczając wraz ze sobą złote przebłyski letniego światła dnia. Jasne smugi ułożyły się gładko na prowadzących w dół schodkach, tworząc rozmawiającym jaśniejący na stopniach dywan.
      — Mówię, co się nam w podziemiu zalęgło, Panie — zaskomlał jeden, zatrzymując się wpół drogi. Drugi, nie zważając na słowa swego towarzysza, kontynuował podróż w ciemności (nie)opustoszałej spiżarki. Krok miał dostojny, opanowany, a wyraz twarzy zimny, pozbawiony jakiejkolwiek emocji. — Zalęgło i tero biedne bydło wybija. Mućka szans nie miała, pewno nawet nie skomlała, tak ją z zaskoczenia wzięło. Byśmy inaczej w końcu usłyszeli.
      Weronika zrobiła ostrożny krok w tył, wciąż jednak nie odwracając wzroku od nieproszonych gości. Dopiero czując za sobą chłód kamiennej ściany i obijającą się o łopatki twardość murowanych otoczaków, zaniechała dalszej ucieczki.
      — Panie, nie wiem, czy to aby mądrze tak się samemu w mroki zapuszczać. Może po jakiego biesów łowcę by czea zwołać, profesjonalistę wezwać. Widzita co z Mućki ostało – truchło wychudłe, same kości ino widać.
      Mężczyzna o długim, przełożonym przez ramię warkoczu, zatrzymał się na ostatnim ze schodków, kiedy słowa zestrachanego parobka rozeszły się nikłym echem po niewielkiej powierzchni piwnicy. Jego złote spojrzenie, dotychczas niby pozbawione czucia, przesiąknęło nagłym gniewem, widoczną w tęczówce przestrogą. Ściągnąwszy brwi, odwrócił się w stronę swego towarzysza, samym wzrokiem na dobre uciszając roztrzęsionego serwilistę.
      Weronika poczuła, jak nieprzyjemny dreszcz przemyka wzdłuż wampirzego kręgosłupa. Kim był człowiek? I dlaczego samo jego spojrzenie sprawiło, że dziewczę zadrżało z przerażenia?
      — Zamilcz. — Słowo spłynęło ostro z języka nieznajomego. — Miast bzdurzyć, biegnij lepiej na górę i każ przygotować kąpiel, ciepłą strawę również.
      Spojrzenie złotych tęczówek raz jeszcze zmierzyło całą powierzchnię pomieszczenia, w ostateczności zatrzymując się na sylwetce uchowanej między szafeczkami Weroniki.
      — Zdaje się, że będziemy mieć gościa.

      pożeracz krówek

      Usuń
  2. [wpadam się przywitać i o możliwy wątek pytać ;) Kartę mi się przyjemnie czytało a pan jest interesująco napisany.
    Dużo wątków, weny i dobrej zabawy ;)]

    Isaris

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaciąganie długów w „Arkadii” było rzadkością, czymś niemal niespotykanym. Przede wszystkim przeważająca ilość klientów była zamożna i mogła pozwolić sobie na drogie trunki, wynajmowanie ekskluzywnie urządzonych pokoi oraz spędzenie wieczoru w towarzystwie preferowanej płci. Zwykle ściganiem tych nieszczęśliwców zajmował się zaufany pracownik Altaira, postawny mężczyzna, który samym wzrostem i muskulaturą wzbudzał strach. Nie musiał nawet nic mówić, używać żadnych słownych gróźb. Kiedy ten jednak się odzywał, dłużnik już wiedział, że ma — co by tu dużo mówić — przejebane, bo zwykle tacy jak on nie rzucali słów na wiatr, a lont mieli krótki i odmowa wystarczyła, by go podpalić.
    Tym razem jednak Altair zrobił wyjątek, postanowił zająć się sprawą osobiście. Sprawa była o tyle skomplikowana, że dłużnik przepadł jak kamień rzucony do wody. Tiefling rozpuścił wici, by pozyskać informacje na temat jego miejsca przebywania, ale póki co nie udało mu się dowiedzieć o tym, gdzie podział się Dante. Odkrył jednak, że ten ma brata i nie był to byle kto, a sam sędzia II instancji Sądu Okręgowego w Verton. Kilku sędziów odwiedzało „Arkadię”, mniemał zatem, że i ten gagatek posiada niemały majątek. Obejmował ważne stanowisko, dlatego Altair musiał rozważnie używać środków perswazji, by nie wpaść w kłopoty.
    Chciał mieć kontrolę nad sytuacją, toteż uznał, że najlepiej będzie wziąć sprawy we własne ręce. Gdy w stolicy zapadł zmrok, tiefling ubrał się w mlecznobiałą koszulę z żabotem i falbanami przy rękawach oraz czarne, wąskie spodnie z wysokim stanem. Na ramiona zarzucił czarny płaszcz z zielonkawymi akcentami, które kontrastowały z jego karminową skórą. Prezentował się elegancko, jak zwykle zresztą. Odkąd się dorobił, dbał o to, by jego ciuchy były wykonane z materiałów jakości i skrojone na wymiar, dokładnie dopasowane do ciała.
    Gdy zapukał do drzwi posiadłości wicehrabiego De Falerni, było już późno. Otworzyła mu zaskoczona pokojówka. Początkowo chciała zamknąć drzwi, widząc tieflinga, ale ten wsunął but między drzwi a framugę, uniemożliwiając jej to.
    — Wpuść mnie, przychodzę w ważnym interesie — stwierdził, wpatrując się w jej oczy. Posłużył się magiczną sztuczką, by kobieta posłuchała jego żądania. Poprawił kołnierz koszuli, wchodząc do środka. Rozejrzał się po wnętrzu i zapytał pokojówki gdzie znajdzie jej pracodawcę. Gdy ta wskazała mu odpowiednie pomieszczenie, oddał jej swój płaszcz i energicznym krokiem ruszył we wskazanym kierunku.
    Zapukał kulturalnie i wszedł do pokoju wicehrabiego, zastając go z kieliszkiem w ręku, pochłoniętego jakąś lekturą. Być może próbował zrelaksować się po ciężkim dniu pracy lub przygotowywał się do spraw, które miał poprowadzić nazajutrz. Prawdę mówiąc, tieflinga ani trochę to nie interesowało. Uśmiechnął się, gdy młody mężczyzna uniósł wzrok. Ściągnął płaszcz z ramion i rzucił go na fotel, na którym następnie usiadł.
    — Stokrotnie przepraszam za przeszkadzanie o tak późnej porze. Podobnie jak ty, wicehrabio, jestem zajętym człowiekiem. Pozwól, że przejdę więc od razu do rzeczy. Zwą mnie Altair, jestem właścicielem „Arkadii”, zamtuza, w którym twój serdeczny brat narobił niemałych długów — zarysował mu sytuację. — Aktualnie jest mi winien trzysta złotych koron, ale procent rośnie z każdym dniem. Jak możesz się pewnie domyślić, chciałbym odzyskać należność.

    Altair 😈

    OdpowiedzUsuń
  4. W drodze, zawsze była w drodze. Przemieszczała się z jednego miejsca na drugie od lat. Nie była pewna czy bezdomność jej służyła, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Przyzwyczaiła się do wiecznej podróży, szczególnie od kiedy opracowała sobie plan działania.
    Uwielbiała eskorty. Samotna podróż wiązała się z ogromnym ryzkiem, od tak przyziemnych spraw jak nocleg i wyżywienie, po trochę bardziej niebezpieczne zjawiska w postaci bandytów i dzikich stworów. A podczas eskorty nie dość, że jej żryć dadzą, to jeszcze na koniec jej zapłacą. Jeżeli oczywiście przeżyją i dotrą do celu w jednym kawałku, ale kto by się przejmował takimi drobnostkami? Na pewno nie Żmija.
    Zazwyczaj łapała się do eskort karawan kupieckich. Głównie dlatego, że częstokroć zatrudniali tam byle kogo, byle jak najwięcej. I tak nie wszyscy przeżyją, jednak Żmija była bardzo dobra w przeżywaniu (może następnym razem powinna nazwać się Karaluch?). Ci co bardziej cenili jakość, a nie ilość czasami potrafili odrzucić jej usługi nie wierząc, że do czegokolwiek by się przydała. Nie mogła ich winić, tu w końcu chodziło o ich interesy, a młoda elfka na pierwszy rzut oka nie wyglądała groźnie. Każdy wolałby zatrudnić krępego orka, niż ją.
    Dlatego tę robotę złapała po znajomości. Jeden z jej znajomych z Verton zaniemógł, więc pożyczył jej konia i pomachał na odchodne białą chustką. Ta robota różniła się ona od jej zwyczajowych zleceń. Tym razem nie robiła za eskortę kupieckich dóbr, a jednego zamkniętego zaprzęgu. Kto w nim siedział? Nie miała pojęcia. Czy ją to obchodziło? No, może trochę. Zerkała ciekawsko w okienko zaprzęgu, jednak firanki pozostawały uparcie zaciągnięte, chroniąc prywatności pasażera. To tylko sprawiało, że ciekawość ją jeszcze bardziej zżerała. Powoli musiała się jednak pogodzić z faktem, że może ujrzy tajemniczego jaśnie pana lub jaśnie panią dopiero w Białym Porcie, bo to był ich cel, jednak dobrze wiedziała, że jak tylko tam dotrą to będzie chciała się szybko zmyć. Jak najszybciej. Dostanie wypłątę i zniknie. Biały Port był niebezpieczny.
    Może udałoby jej się podejrzeć pasażera podczas jednego z postojów?
    Chyba po prostu jej się nudziło.
    Kupieckie karawany przyciągały o wiele bardziej rozrywkowe towarzystwo. Zawsze było z kim się napić wieczorem, zagrać w karty czy się pokłócić o głupoty. Tutaj czuła się jakby uczestniczyła w marszu pogrzebowym. Wszyscy brali swoją pracę tak na poważnie… Nikt się nie śmiał z jej mistrzowskich żarcików…
    Zaraz. Może po prostu transportują trumnę? Cóż by to był za zwrot akcji!
    Od kilku godzin jechali leśnym traktem. Mieli już lekkie opóźnienie, bo coś trzasnęło w powozie i zanim zdążyli to naprawić to już stracili kilka godzin słońca. A czekała ich przeprawa przez las. W świetle dnia taka podróż nie należała do nieprzyjemnych. Towarzyszył im rześki wiaterek niosący ćwierkot ptaków. Promienie słońca radośnie tańczyły wśród soczystej zieleni liści, które zapewniały zbawienny cień podróżnym. Jednak im później się robiło, tym bardziej atmosfera trafiła swój urok. Słońce wisiało już nisko nad koronami drzew, w których ponurym cieniu zaczęła znikać droga. Wieczorny chłód zakradał się pod jej kołnierz, przywołując nieprzyjemny dreszcz. Śpiew ptaków zanikł gdzieś, co było całkowicie normalne o tej porze, jednak nie mogła powstrzymać galopujących myśli, zmierzających w stronę najczarniejszych scenariuszy.
    Spojrzała na swoich towarzyszy podróży - rosłych wojowników uzbrojonych po zęby. Czy oni też czuli to co ona, czy pozbyli się już swoich instynktów samozachowawczych? Wsłuchała się w stukot kół, parchanie koni, wyłapując skrawki leśniej ciszy gdzieś pomiędzy. I nagle obcy świst.
    Spojrzała w bok i zdążyła ujrzeć jak jeden z wojowników spada z konia ze strzałą w gardle. Kolejny świst towarzyszył trzasku łamanego drzewa. Potężny konar grzmotnął na trakt, blokując im drogę.
    - Zasadzka! - krzyknął ktoś.
    Żmija zadziałała instynktownie. Zeskoczyła z konia i rzuciła się gdzieś w krzaki. Nie miała zamiaru być łatwym celem.

    Żmija, aka Pracownik Roku

    OdpowiedzUsuń
  5. Weronika, wciąż nie wychylając się całkowicie zza zapełnionych półeczek, odgradzając się do nieznajomego baterią zielonych flakoników, ostrożnym spojrzeniem świdrowała sylwetę stojącego przed nią mężczyzny. Wielkimi, czerwonymi ślepkami sunęła po brunatnych, adamaszkowych szatach, z całą pewnością drogich i trudno dostępnych; po długim, opadającym na smukłe ramię, warkoczu i równie smukłej, bladej twarzy, na której – po kilku nieudanych próbach – dostrzegła wreszcie… spokój, zimne opanowanie. Czający się w złotej tęczówce gniew, na który został narażony jeden ze służących, wydawał się teraz zupełnie nieobecny, zastąpiony niemą obietnicą pomocy. Wampirzyca zadrżała, gdy zrobił kolejny krok w przód, mimowolnie znów spróbowała się wycofać. Kamienna ściana jednak nie zniknęła, a twardo trzymała się swego miejsca, uniemożliwiając Weronice jakąkolwiek ucieczkę.
    Przerażenie nie opuszczało wampirzego umysłu, roznosiło się po mózgu paraliżującą siłą. Zupełnie jakby nieznajoma choroba odebrała jej kontrolę nad własnym, przegniłym cielskiem, odebrała rozum do cna.
    Dlaczego wciąż nie zaatakowała? Co powstrzymywało ją od szybkiego odbicia się od ściany, rzucenia na ofiarę, by w ułamek sekundy wgryźć się w ludzką tchawicę, szponami przebić brzuch? Mrożący krew w żyłach strach, czy nieujarzmiona ciekawość?
    Nie wyczuła od jego osoby bijącej aury przerażenia. Bał się, nie miała co do tego wątpliwości – była w jego domu zwykłym intruzem, do tego nadzwyczaj niebezpiecznym, nieludzkim. Nie reagował jednak jak inni, na których napotkała się w ostatnich tygodniach swej tułaczki. Nie podnosił głosu, rzucając w nią gradem wyzwisk i obelg. Nie uciekał i nie podnosił rąk w poddańczym geście, w każdym swym ruchu będąc wyraźnie subtelnym, ostrożnym, nad wyraz łagodnym. Nie wołał również o pomoc. Zdecydowanym tonem głosu odsyłając swojego parobka, w głąb piwnicy zanurzał się sam. Czy naprawdę był na tyle głupi, by myśleć, iż zdoła ujarzmić zalęgłą pod winnicą bestię? Na tyle głupi, czy na tyle odważny?
    Cokolwiek by to nie było, obudziło w Weronice drobną, acz zdumiewająco silną iskierkę dzikiej fascynacji.
    Gwałtownie przewróciła spojrzenie na wyciąganą w jej stronę dłoń, po czym pokręciła jedynie głową, wyraźnie dając mężczyźnie do zrozumienia, iż póki co, imię jej pozostanie tajemnicą. Wyczuwalna, tworząca się w okolicach gardła gula, nie pozwoliła wampirzycy na wyartykułowanie żadnego słowa. Nie po tygodniach milczenia, gdzie jedyne dźwięki, jakie z siebie wydawała to powarkiwania i jadowite syczenie.
    Theseus westchnął. Rękę, której tak bardzo się obawiała, przywołał do siebie.
    — W porządku — odparł krótko, cały czas nie spuszczając z oczu wątłej sylwety malującego się przed nim potworzyska. — Nie musisz nic mówić. Widzę, że się boisz, lecz jednego możesz być pewna – nie dopuszczę, by stała się tobie jakakolwiek krzywda.
    Znowu to powiedział. Kolejne puste zapewnienia bezpieczeństwa.
    — Jeśli nie masz nic przeciwko, wolałbym jednak kontynuować naszą — zatrzymał się na moment w poszukiwaniu jakiegokolwiek, lepszego słowa. Niczego nie mogąc jednak w danej chwili wymyślić, kontynuował — konwersację. Jak już zapewne słyszałaś, kazałem przygotować dla ciebie balię ciepłej wody oraz świeżą strawę. Uznaj to, proszę, za przejaw dobrej woli.
    Odwróciła spojrzenie w pogrążony w cieniu kąt, na moment próbując uwolnić się od natrętnego wzroku mężczyzny. Czuła, jak ją obserwuje, nie pozwala sobie choć na chwilę nieuwagi, cały czas lustrując złotym spojrzeniem jej drobną sylwetę, kosmyki białych, wystających na wszystkie strony włosów i brudną, prześmierdłą szmatę, która przed ucieczką z Siwej Grani zachwycała delikatnymi koronkami, lśniącym materiałem, misternym – przyozdabiającym dekolt – haftem. Krwiożercza bestia w ciele drobnej, zalęknionej ofiary.
    Nie zastanawiała się nad tym, co mógł o niej myśleć. Jakie skojarzenia przywoływało na myśl stojące przed nim, zagubione dziewczę. Czy odczuwał pewien żal, współczucie? Czy być może pod maską spokoju, zgrywanej ułudy, skrywał kierowane w jej stronę obrzydzenie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mógł kłamać. Ludzie nie byli kimś, komu powinna ufać. Teraz jednak wszystko to wydawało się nie mieć żadnego znaczenia. Zbyt zmęczona nieustanną tułaczką i walką o przeżycie – zupełnie jakby straciła jakiekolwiek resztki zdrowego rozsądku.
      Zrobiła ostrożny krok w przód, odrywając plecy od kamiennego murku i wyciągnęła w jego stronę chudziutką, kościstą dłoń. Zimnymi opuszkami palców musnęła jego nadgarstek, jednym, prostym gestem dając mężczyźnie do zrozumienia, iż jest gotowa przyjąć tę niespodziewaną ofertę pomocy. I mimo iż dostrzegła w jego spojrzeniu iskierkę niepewności, poczuła pod dotykiem szybki impuls zaskoczenia, nie rezygnowała, wciąż czekając, aż odwzajemni uścisk jej drobnej, zmarniałej dłoni.

      Werciuś

      Usuń