.
Napis
królewska tablica ogłoszeń
21.09.1832 r. – Verton
RADA DWUNASTU OGŁASZA ZWIĘKSZENIE PODATKÓW
Od przyszłego miesiąca wzrośnie podatek uiszczany przez mieszkańców królestwa: dla mieszkańców Verton będzie wynosił on osiem złotych koron miesięcznie (właściciele kamienic i lokali usługowych) lub dziewięć srebrników miesięcznie (mieszkańcy uboższych dzielnic miasta). Dla mieszkańców Białego Portu będzie wynosił jedenaście złotych koron miesięcznie (właściciele kamienic i lokali usługowych) lub trzy korony miesięcznie (mieszkańcy uboższych dzielnic miasta). Właściciele ziemscy będą opłacać podatek w wysokości trzynastu złotych koron miesięcznie.

21.09.1832 r. – Verton
TAJEMNICZE SYMBOLE NA MURACH W VERTON
W ostatnim tygodniu mieszkańcy stolicy zauważyli dziwne symbole pojawiające się na murach w różnych miejscach w Verton. Symbole malowane są białą farbą, a znaczenie symboli pozostaje nieznane. Wśród mieszkańców miasta krążą plotki o powstającej sekcie Starych Bogów. Niepokój podsyca fakt, że w ostatnim czasie zaginęło dwóch prominentnych mieszkańców Verton.

21.09.1832 r. – Verton
DORCATH DEATHSCAR NADAL NA WOLNOŚCI
Morderca i nekromanta, Dorcath Deathscar wciąż pozostaje nieuchwytny. Rysopis poszukiwanego: mroczny elf o długich, białych włosach, czerwonych oczach i średnim wzroście. Cechą charakterystyczną jest przycięte prawe ucho. Wszystkich mieszkańców Verton i Białego Portu prosimy o zachowanie szczególnej ostrożności, a także poinformowanie Straży Miejskiej o wszelkich podejrzeniach, gdzie zbieg może przebywać. Nagroda za wskazanie miejsca pobytu Deathscara: 300 złotych koron. Dostarczenie zbiega Straży Miejskiej: 800 złotych koron.
zamknij

Certainty of death

poniedziałek, 31 lipca 2023

Small chance of success
What are we waiting for?


Ásmundr Bjørnarson
krasnolud
.
Steinvirk
.
najemnik
.
47 lat
Gnojka chyba ledwo matka od cyca odstawiła, że nie wiedział, jak chujowym pomysłem jest zadzieranie z krasnoludem.
Koleś stał pod drzewem, opierając się barkiem o pień, a jego kpiąco wyszczerzone zęby były niczym gwiazdy na niebie – żółte i daleko od siebie. Przerzedzone, rude włosy, do tego dzioby po ospie i ten kretyński kolczyk w uchu, który palant zrobił sobie chyba tylko po to, by mu ktoś ten kolczyk upierdolił w walce. Ásmundr potrzebował tylko jednego rzutu okiem, by wiedzieć, że smark nie nadawał się na ochroniarza, a jego karierę najemnika liczyło się w dniach, nawet nie w miesiącach. Krasnolud nie wiedział, co takiego strzeliło temu chudemu szczylowi do głowy, żeby w ogóle brać do ręki broń i żądać pieniędzy za swą obecność przy karawanie, ale cóż – w trakcie swojego krótkiego pobytu na powierzchni zdążył się już przyzwyczaić do tego, że ludzie miewali bardzo dziwne pomysły.
— Odważne słowa, jak na kogoś, komu nie odrastają zęby — mruknął Ásmundr, nie odrywając uwagi od ostrzonego właśnie toporka.
Szczaw parsknął kpiącym śmiechem, wziął się pod boki, splunął w bok.
— Co, że niby mi je wybijesz? A doskoczysz w ogóle, pokur…
Nie skończył, nie zdążył.
Toporek błysnął, świsnął, huknął w pień. Rękojeść jeszcze drżała, ostrze wbite tuż przy tej odstręczającej twarzy, gdy chłystek kwiknął, uciekł, prawie gubiąc po drodze buty. Ásmundr westchnął ciężko, zerknął przelotnie na wbitą w drzewo broń, następnie potoczył wzrokiem po reszcie ekipy rudego frajera.
— Ktoś jeszcze ma jakiś problem? — spytał uprzejmie.
Nikt nie miał problemu, reszta „obstawy” karawany rozeszła się do swoich zajęć, udając, że wszystko w porządku, nic się nie stało. Krasnolud znów zerknął na toporek.
Zostawienie go w drzewie to była dobra wiadomość dla reszty ekipy, że Ásmundr to jest właśnie ten gość, z którym naprawdę nie należy zadzierać, lecz mężczyzna dobrze wiedział, dlaczego bez względu na wszystko, toporek zostanie w tej jebanej sośnie.
No za chuja do niego nie dosięgnie.

Większość życia spędził pod ziemią, w Steinvirk, ostatnim mieście krasnoludów. Ojciec mówił o wojnie, mówił o kowalstwie, matka przestrzegała, by na siebie uważał, bo zostało ich tak niewielu. Dziadek wciąż pamiętał lata dawnej chwały, gdy rozległe korytarze jaskiń prowadziły od jednego podziemnego miasta do drugiego, lecz teraz to wszystko się zmieniło. Chwała przepadła, kopalnie opuszczono, blask ognia nie rozświetlał już rozległych, zdobnych sal. Cokolwiek wypływało z trzewi ziemi, było zbyt liczne, by krasnoludy dały sobie radę, a każdy mijający rok oznaczał kolejne fragmenty, które trzeba było oddać dziczy i ciemności. Korytarze, kopalnie, sale i skarbce – przepadały, oddane na pastwę potworów wypełzających z niezbadanych jaskiń i kawern. Ásmundr czuł, jak jego serce pęka za każdym razem, gdy okazywało się, że kolejne dzieło krasnoludzkich rąk trzeba było zniszczyć, że most trzeba było wysadzić, bo jego współbracia nie radzili sobie z powodzią stworzeń przybywających z dna rozpadlin i głębin wnętrza góry.
Tradycyjne metody walki, jakimi hołdowały krasnoludy, zdawały się nie działać. To, co przodkowie wypracowali przez długie stulecia, uginało się pod naporem prymitywnych, bezrozumnych stworów, jakie wylęgły się gdzieś w ciemności. Były czymś mniej, niż zwierzęta, lecz sama ich liczba i zajadłość wystarczyły, by zwyciężyć krasnoludzką inżynierię i doskonalone przez stulecia metody walki. Bastiony, które nigdy nie miały ulec, łamały się, gdy nie było już obrońców zdolnych je utrzymać.
Ásmundr zdaje się z pozoru prostym krasnoludem, którego jedynym celem jest pomachać nieco toporem i dostać za to wystarczająco dużo koron, by starczyło na dobry alkohol w karczmie, lecz to mylne wrażenie. Mężczyzna ma mocne postanowienie, by przynieść do swego miasta nową wiedzę i podejście – takie, które okażą się skuteczne wobec wszystkiego, co próbuje zniszczyć ostatnie z krasnoludzkich miast. Skoro tradycja nie jest w stanie go ochronić, to powinno się z nią postąpić tak, jak z każdą zużytą, nieprzydatną rzeczą – wyrzucić i zapomnieć, bo zużyty metal nie nadawał się już na nic.




10 komentarzy:

  1. [witam sąsiada z naprzeciwka ;)
    Ja chcieć wątek ! Pan krasnolud jest nim w !00% i nie wyobrażałabym sobie innego niż ten tak zgrabnie przedstawiony. Spotkajmy się więc na herbatce w jaskiniach (Isa zagląda mi przez ramie ;)
    A tak to dobrej zabawy i dużo wątków ;)]

    Isaris

    OdpowiedzUsuń
  2. Tawerna „Pod Czarną Banderą” była często miejscem dobijania targów typów spod ciemnej gwiazdy, osobników wzgardzanych wszędzie indziej oraz fanów bijatyki na gołe pięści. Altair należał przede wszystkim do tej ostatniej kategorii. Co prawda można mu zarzucić, że brutalność to bardzo płytka forma rozrywki, ale nawet czytanie książek kiedyś się nudziło. Podobnie zresztą, jak siedzenie zamkniętym w czterech ścianach zamtuza. Choć mury „Arkadii” zapewniały tieflingowi bezpieczeństwo, nie miał zamiaru spędzić tam wieczności. Rzecz jasna w przenośni, bo tieflingi nie należały do ras nieśmiertelnych. Właśnie tego zostało ich tak niewiele.
    W tawernie dobrze go znali. Pojawiał się tam nieregularnie, dość sporadycznie. Kiedy tylko otworzył ciężkie, drewniane drzwi, jego nozdrzy doleciał ostry zapach alkoholu i świeżo złowionej, smażonej ryby. Podszedł do szynkwasu, stukając obcasami w nierówną, niezbyt czystą podłogę zbitą z nieheblowanych dębowych desek. Wysoki, chudy jak osika karczmach o bystrych oczkach posłał mu szeroki uśmiech, prezentując krzywy, szczerbaty uśmiech. Od razu sięgnął pod blat, by wyjąć z niego butelkę dobrego rumu, przygotowanego specjalnie dla gości, którzy mieli bardziej wysublimowany gust, jeśli chodzi o trunki i zostawiali napiwki.
    Tiefling zapłacił za rum i minął drewniane ławy rozmieszczone wzdłuż ścian. Bójki odbywały się piętro niżej, na poziomie piwnicy. Przy wejściu stał rosły ork o zielonkawej skórze i sporych wielkości żółtawych kłach. Nos miał krzywy, jakby źle zrośnięty, a na łysej głowie widoczne były tatuaże i blizny. Jegomość wyglądał co najmniej niesympatycznie, ale bez słowa wpuścił Altaira do środka. Wystarczyło błysnąć monetami, by stać się widzem walk między ludźmi… i nieludźmi również. Zasada była, na dobrą sprawę, tylko jedna — żadnej magii, wyłącznie gołe pięści. Rzecz jasna, kopnięcia również wchodziły w grę, byle nie w jaja, bo to zwyczajnie niehonorowe. Chodziło przede wszystkim o wyrównanie szans i uczciwość. Walka trwała, dopóki któryś z przeciwników się nie poddał lub nie mógł podnieść się z ziemi, by kontynuować starcie.
    W podziemiach trochę cuchnęło stęchlizną i przez brak okien brakowało tam świeżego powietrza, ale Altair nie narzekał na warunki. Przyszedł pooglądać walki, nie zaś zachwycać się wystrojem. Liny wytyczały ring w kształcie kwadratu. Za nimi tłoczyli się już gapie. Altair sączył rum, przypatrując się widowisku, stojąc dość daleko. Był wysoki, więc nie musiał przepychać się przez tłum. Kiedy trzeci pojedynek z kolei go rozczarował, tiefling zaczął poważnie rozważać powrót do „Arkadii”, ale właśnie wtedy z przemyśleń wyrwały go wiwaty.
    Z zaciekawieniem teleportował się bliżej. Z zaciekawieniem wlepił wzrok w krasnoluda. Potem przeniósł spojrzenie na jego przeciwnika. Potężnie zbudowany człowiek miał krótką, szeroką szyję i bicepsy wielki jak melony. Zakłady o wygraną były w tym przypadku mocno podzielone, zapewne dlatego podniosła się na chwilę niemała wrzawa. Jedni twierdzili, że bez wątpienia wygra człowiek, inni z pobłażliwości kręcili głową, stwierdzając, że nie doceniają krasnoluda tylko z uwagi na jego wzrost.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tiefling rzadko miał przyjemność spędzać czas z przedstawicielami tej rasy. Wiedział o nich niewiele, poza tym, że byli silni i walczyli zażarcie, a ich broń uznawano za jedną z najlepszych. Czytał również na temat ich odporności na zranienia oraz choroby, który dziesiątkowały inne rasy. Postawił dwadzieścia koron na krasnoluda, stwierdzając, że bez ryzyka nie ma zabawy. Miał nadzieję, że ten wygra.
      Obserwował walkę w napięciu, choć prawdę mówiąc nie była ona tak długa, jak się tego spodziewał. Poruszał ogonem na boki, co zdradzało jego ekscytację na widok wyprowadzanych ciosów. Klasnął w dłonie, gdy sędzia ogłosił wszem i wobec, że zwycięstwo odniósł Ásmundr. Tym razem udało mu się usłyszeć oraz zapamiętać imię krasnoluda.
      Poczekał aż też ten otrzyma swoją dolę, a kiedy publika skupiła się na kolejnych zawodnikach, Altair spokojnym krokiem ruszył za krasnoludem. Delikatnie popukał go w ramię spiczastą strzałką, którą zakończony był jego ogon. Błysnął długimi, białymi kiełkami w uśmiechu.
      — Nie szukasz może pracy, przyjacielu? — zapytał.

      Altair 😈

      Usuń
  3. — Ach, proszę o wybaczenie… Gdzie się podziały moje dobre maniery? — zapytał retorycznie. Wyciągnął w kierunku krasnoluda rękę, dygając przy tym kurtuazyjnie. Paznokcie miał dość długie, wypiłowane w szpic i czarne. Palec serdeczny tieflinga zdobiły dwa pierścienie, jeden kształtem przypominał węża, drugim zaś był sygnet z połyskującym, czerwonym kamieniem. Biżuteria wskazywała na to, że jej posiadacz należał do osób zamożnych. Dłoń Altaira okazała się przyjemnie miękka i ciepła w dotyku. Najwyraźniej nie pracował fizycznie, co również zdawało się popierać słuszność teorii o jego bogactwie. — Altair, właściciel „Arkadii” — przedstawił się krótko, nadzwyczaj skromnie.
    Zamtuz należał do jednych z najbardziej luksusowych przybytków rozkoszy w Verton. Na swoją popularność w pełni zasłużył. Odkąd stery objął Altair, wiele zmieniło się w tamtym miejscu. Można zaryzykować stwierdzeniem, że na lepsze. Obecnie kadra pracowała tam z własnej, nieprzymuszonej woli, czego nie dało się powiedzieć o poprzednich pracownicach oraz pracownikach. Altair sam kiedyś kupczył ciałem, ale to pozostawił za sobą. Czuł się bardziej komfortowo zarządzając biznesem. Wiedza o branży przydała mu się do tego. Mimo wszystko nie lubił wracać do swojego poprzedniego zajęcia, ani w myślach, ani w rozmowach.
    — Może podyskutujemy o interesach przy szklaneczce czegoś mocniejszego? — zaproponował uprzejmie swoim niskim, nieco chrapliwym głosem. Tiefling roztaczał wokół siebie woń popiołu i siarki, od której kręciło w nosie. Pachniał też rumem, który niedawno wypił.
    Kiedy przechodził przez drzwi prowadzące na górę, musiał nieco pochylić głowę, by nie zaczepić rogami o framugę. Poruszał się żwawo i zwinnie. Chodzenie w butach na obcasie nie sprawiało mu najmniejszego problemu. Wcale nie potrzebował dodawać sobie wzrostu, bo należał do osób wysokich. Najprawdopodobniej stanowiły dopełnienie jego stylu.
    Podszedł do jednego ze stołu w rogu lokalu, przy którym siedział jakiś zakapturzony mężczyzna, popijając piwo podłej jakości z podniszczonego kufla. Kiedy usłyszał stukot obcasów, podniósł wzrok, spoglądając na Altaira. Tiefling uśmiechnął się pod nosem. Nieznajomy złapał przynętę.
    — Spierdalaj — rzucił niemal szeptem, po czym pstryknął palcami i wykonał gest, jakby odganiał natrętną muchę. Zakapturzony facet ujął kufel dłonią, która przypominała bochen chleba. Dźwignął się na równe nogi i… szybko ustąpił im miejsca, a potem posłusznie oddalił się, znikając w rozgadanym tłumie. Czasem magiczne umiejętności okazywały się bardzo przydatne.
    Tiefling spojrzał na krasnoluda, wskazując mu miejsce na przeciwko siebie. Ledwo zdążyli zasiąść przy ławie, a obok nich pojawił się karczmarz, ten z bystrymi oczkami. Pospiesznie przetarł blat przy pomocy, o dziwo, całkiem czystej szmaty. Zapytał ich o to, czego się napiją.
    — Zamów na co masz ochotę, mój drogi. Ja stawiam — stwierdził, zwracając się do Ásmundra. Sam zażyczył sobie whisky, najlepsze, jakim dysponował lokal. Przez najlepsze miał rzecz jasna na myśli to pochodzące zapewne z kradzieży, nie te popłuczyny, które stały za szynkwasem. Właściciel tawerny pokiwał głową, od razu rozumiejąc co Altair miał na myśli. Rozumieli się bez zbędnych słów i to właśnie lubił w tawernie „Pod Czarną Banderą”.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy zostali sami, tiefling oparł się łokciami o blat, lekko pochylając się w stronę krasnoluda. Najwyraźniej rozmowa miała zostać pomiędzy nimi dwoma i była delikatnej natury.
      — Strasznych czasów dożyliśmy — westchnął ciężko, z wyraźnym niezadowoleniem. — Uczciwie prowadzę biznes, płacę podatki, a mimo wszystko jestem traktowany jak obywatel drugiej kategorii! — oznajmił oskarżycielskim tonem. — I w imię czego, ja się pytam? — kontynuował, nie mniej oburzony. — Przez parszywe uprzedzenia rasowe, przyjacielu — zawyrokował. — Pewnie sam ich zasmakowałeś na własnej skórze, więc więcej nie będę rozwodził się na ten drażliwy temat — dodał. Splótł palce i oparł na nich podbródek pokryty krótkim, trzydniowym, ciemnym zarostem. — Do rzeczy, chciałbym pozbyć się pewnego Strażnika Światłości, który wyjątkowo zatruwa mi życie i pragnie, by moje rogi zdobiły jego kominek — nakreślił naturę zlecenia. — Na ile wyceniasz swoje usługi? — zapytał wprost.

      Altair 😈

      Usuń
  4. Tiefling nie wydawał się zadowolony z żądania większej ilości informacji na temat sprawy. Z jednej strony rozumiał krasnoluda, mężczyzna zapewne chciał wiedzieć jak ciężkie zadanie go czeka i jak wiele zaryzykuje oraz na ile wycenić uśmiercenie problematycznego Strażnika Światła. Z drugiej strony wątpił, że ten odmówi mu pomocy.
    — Cóż, kilka lat temu zadurzył się we mnie. Nagabywał mnie, wysyłał listy i podarki, ale nie byłem nim zainteresowany. Odrzuciłem jego zaloty i chyba w ten sposób uraziłem jego męskie ego. Od tamtej pory naprzykrza mi się na różne inne sposoby. Mam go dość, a to jedyny sposób, który sprawi, że raz na zawsze pozbędę się problemu — streścił. Nie chciał jeszcze bardziej zagłębiać się w szczegóły, zdradzać tego, że ten mężczyzna dawniej płacił za towarzystwo tieflinga. Po co Ásmundr miał wiedzieć o nim tak intymne fakty z przeszłości? Nie miały one żadnego wpływu na zlecenie, dlatego zwyczajnie o nich nie wspomniał. — Kiedyś powiedział mi takie zdanie: „albo ja będę cię miał, albo żaden inny”. Myślę, że to mówi samo za siebie. To chory człowiek, który nie znosi sprzeciwu i nie potrafi pogodzić się z porażką — dodał.
    Chwycił w smukłe palce zimną szklankę, dużo ładniejszą niż wyszczerbiony kufel, z którego pił mężczyzna siedzący przy tym samym stoliku jeszcze kilka minut temu. Może tawerna „Pod Czarną Banderą” wyglądała obskurnie i sprawiała nieodparte wrażenie speluny, ale właściciel potrafił zadbać o zamożnego klienta. Rzecz jasna Ásmundr również został potraktowany w wyjątkowy sposób.
    — Jak zapewne się już domyślasz, jest to człowiek o całkiem ugruntowanej pozycji. Kiedyś służył w wojsku, obiło mi się o uszy, że otrzymywał żołd — zdradził. To już mogło (a wręcz powinno) zainteresować potencjalnego zleceniobiorcę. Oznaczało bowiem, że cel potrafi walczyć i może użyć w obronie swoich umiejętności. — Ma pod sobą kilkoro ludzi, choć nie nazwałbym ich oddziałem. Nie sądzę, żeby szukali po nim zemsty — oznajmił.
    Zza poły płaszcza wyciągnął fajkę. Odpalił ją, wypuszczając ponad swoją głowę okrągłe kółeczka z dymu. Wokół rozniósł się charakterystyczny, silny zapach przywodzący na myśl cytrusy i coś słodkiego. Altair poruszył ogonem pod stołem, przypadkowo trącając krasnoluda w łydkę. Upił łyk whisky, czując jak w ustach pozostaje dziwny posmak przypominający torf. Był na tyle ciekawy, że tiefling wychylił resztę zawartości szklaneczki i dolał alkoholu zarówno Ásmundrowi, jak również sobie.
    — Doprawdy nie dotknęła cię żadna przykrość ze strony Strażników Światłości? — podpytał z zainteresowaniem. — W takim razie możesz się uważać za szczęściarza. Może twoje mięśnie skutecznie ich odstraszają — stwierdził. Na chwilę się zasępił. Na jego twarzy pojawił się nieładny grymas. — Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, mój drogi, ale to właśnie oni przyczynili się do tego, że tak trudno jest teraz spotkać tieflinga. Ci, którzy żyją, chowają się po kątach, bo nie chcą skończyć na stosach — mruknął, dzwoniąc długimi paznokciami w swoją szklankę.
    — Mam nadzieję, że teraz już rozumiesz moją niechęć do tego człowieka i co mną kieruje — odparł, znowu zaciągając się fajką. Tym razem wypuścił chmurę dymu nosem. — Facet nazywa się Johan Velles. Być może kojarzysz jego gębę. Na prawym policzku ma szpetną szramę — opisał. Zapomniał tylko wspomnieć, że autorem tej paskudnej blizny był on sam. Czy to jednak naprawdę miało tak duże znaczenie?
    — Więc jak będzie, Ásmundr? Dobijemy targu? Mogę na ciebie liczyć? — zapytał.

    Altair 😈

    OdpowiedzUsuń
  5. – Zajebię cię, kurwa! – Najpierw usłyszał, a później poczuł wyziew przetrawionego alkoholu, rzygowin, które niedawno wydostały się ze szczerbatych ust i czegoś, co prawdopodobnie nie było już do końca świeże w chwili, gdy do nich trafiło. Serce tłukło boleśnie o żebra, a krew wrzała w żyłach. Napięte mięśnie reagowały instynktownie, ale co z tego, skoro wzrok się rozmywał i powoli brakowało tchu? To był zdecydowanie jeden z gorszych chwil, w których smocza choroba mogła dać o sobie znać. Uświadomił sobie to w chwili, gdy brudna od tłuszczu i krwi łapa wielkości bochna chleba, zaciśnięta w pięść, przywitała się z jego twarzą. Rey poczuł metaliczny posmak w ustach. Splunął, a ślina z krwią ozdobiła buty łysego osiłka, którego, jak Rey mógł ocenić po wyrazie gęby, jedynym zajęciem było właśnie wszczynanie burd w karczmach. Smok nie miał zbyt wiele czasu, aby się rozejrzeć, jednak zdążył zerknąć w stronę karczmarza, który wyglądał tak, jakby dla niego był to zaledwie zwykły wtorek.
    Przed kolejnym ciosem zdołał się uchylić. Pięść świsnęła koło jego ucha, a on zgiął się wpół, by rzucić się całym ciężarem ciała na półorka i powalić go na podłogę. Krzesło, które stało im na drodze, pękło z głośnym trzaskiem pod ciężarem walczących. Rey rozciął skórę na palcach kłami mężczyzny, zadając krótki, mało precyzyjny cios. Po brudnej podłodze posypało się kilka zębów, a Reykur zachodził w głowę, jak się w to wszystko wpakował.
    Przyszedł tu po prostu na piwo. Pierwszy raz właściwie, bo zazwyczaj chodził do Zardzewiałego Topora i to wcale nie dlatego, że mieli wybitne piwo, a tak po prostu, z przyzwyczajenia. Tego wieczora jednak znalazł się tutaj, bo miał nadzieję dowiedzieć się czegoś więcej o pewnym półelfie, podobno stałym bywalcu tego lokalu, którego czasy świetności, jak wszystko w Verton, miało już dawno za sobą. Rzadko się zdarzało, aby Reykur uganiał się za kimś, jednak w tym konkretnym przypadku bardzo mu zależało. Zależało mu też na tym, aby nie rzucać się zbytnio w oczy, jednak jak to już zdarzało się wcześniej – gdy za bardzo się starał, wszystko trafiał szlag. Nie zastanawiał się zbyt długo, gdy półork zaczął szukać zaczepki u krasnoluda, który przecież nikomu nie wadził. Smok nie mógł nie przewrócić oczami, słysząc pijackie docinki dotyczące wzrostu i tego, że chuja pewnie też ma małego. Naprawdę. Za samo to, że nie pofatygował się nawet, by wymyślić cokolwiek oryginalnego, zanim otworzył gębę, należało mu zajebać czymś ciężkim.
    Rey nie był honorowy. Nie był też obrońcą słabych i bezbronnych, ale trzeba przyznać, że sam krasnolud na słabego i bezbronnego nie wyglądał. Raczej na takiego, co samym uściskiem dłoni byłby w stanie wycisnąć wodę z kamienia. Ale jednak pięciu chłopa na jednego, to się nie godzi.
    Nie zastanawiał się więc, gdy poderwał się z miejsca i niby to przypadkiem jednemu podstawił nogę, a drugi dostał drewnianym kuflem prosto między oczy. Gładka powierzchnia butelki odbiła światło latarni i tylko dlatego zdołał uniknąć ciosu prosto w skroń. Trwało to zaledwie kilka uderzeń serca i całkowicie wystarczyło, aby rozpętało się prawdziwe piekło.
    Stęknął głucho, gdy kolano trafiło w czułe miejsce. Pobielało mu przed oczami, ból w klatce piersiowej nasilił się. Przeciwnik wykorzystał okazję, gdy próbował nabrać tchu i zrzucił go z siebie, powalając na łopatki. Teraz to półork był górą, a Rey nie wiedział, co było gorsze: to, że zaraz zgarnie srogi wpierdol czy to, że cuchnąca ślina wymieszana z krwią kapała mu prosto na twarz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedział, że nie zdąży zasłonić się rękami. Wszystko wyglądało tak, jakby czas zwolnił nagle, a zielona pięść lecąca do jego twarzy zbliżała się nieuchronnie. Zacisnął powieki, ale…
      nic się nie stało.
      Coś zszarpnęło z niego półorka, a gdy Rey otworzył oczy, dostrzegł czarną brodę i umięśnione, choć nieco krótsze od ludzkiego ramię.
      Nie czekał, aż ktoś zastąpi tego sukinsyna. Smok poderwał się na nogi tak szybko, jak tylko był w stanie, skupił wzrok na półorku trzymanego przez krasnoluda– całe szczęście był tak duży, że lekko zamglone widzenie nie powinno niczego utrudnić. Zacisnął pięść i włożył całe swoje siły w to, aby uderzyć w splot słoneczny. Trafił, bo półork jęknął, zgiął się wpół i rzygnął zdrowo.
      – Strażnicy idą! – wrzasnął ktoś, trudno określić kto. Choć trudno było uwierzyć, że to w ogóle możliwe, chaos przybrał na intensywności, a później ucichł. Zupełnie, jakby przez lokal przeszło tornado i teraz odpłynęło wraz z falą awanturników.
      – W porządku? – Rey podszedł do krasnoluda, samemu zaciskając i rozluźniając pokaleczone palce.

      Reykur

      Usuń
  6. Gdy krasnolud zadał mu pytanie, tiefling zacisnął usta. Ściągnął brwi w taki sposób, że między nimi pojawiła się lwia zmarszczka. Wyraźnie się zafrasował. Nie miał najmniejszej ochoty oglądać parszywej gęby Vellesa. Widział ją aż nazbyt wiele razy w swoim stosunkowo krótkim życiu. Zamruczał pod nosem z lekkim, choć nieskrywanym niezadowoleniem. Poruszył ogonem, przypadkowo uderzając nim o jedną z nóg ławy. Skrzywił się nieznacznie.
    — Jeśli uważasz to za konieczność — odparł w końcu, po dłuższej chwili namysłu. — Choć zrobię to niechętnie — dodał.
    Nalał sobie więcej trunku do szklanki i szybko wypił zawartość kilkoma haustami. Wytarł kącik wydatnych warg rękawem koszuli.
    — Jak rozumiem, miałbym się udać z tobą w roli przynęty? — dopytał, aby upewnić się, czy ma słuszne podejrzenie co do planu obmyślonego przez krasnoluda. Ten sposób wydawał się najłatwiejszy na wywabienie Vellesa. — Niestety, w kwestii szermierki na niewiele się zdam. Nie potrafię wywijać młynków mieczem ani tym bardziej machać dwuręcznym toporem — przyznał otwarcie.
    Nie bez powodu chciał zlecić to bardziej kompetentnej osobie. Co prawda miał całkiem atletyczną sylwetkę o zarysowanych mięśniach, ale bynajmniej nie wyrobił ich sobie treningami fechtunku. Broń miał w rękach tylko kilka razy w życiu i okazała się o wiele cięższa, niż mogła się z pozoru wydawać. Nie wyobrażał sobie nawet ile siły w rękach musieli posiadać mężczyźni, którzy się nią posługiwali, sprawiając, że pojedynki wyglądały jak skomplikowany układ taneczny. Sama siła nie wystarczyła wszak, żeby być dobrym wojownikiem. Liczyła się też kondycja i dobra koordynacja ruchowa. Na tym jednak wiedza Altaira o walce się kończyła.
    Tiefling preferował atakować po cichu, nie zostając wykrytym. Swoją byłą pracodawczynię i jednocześnie kobietę, która zmusiła go do nierządu, otruł. Zemstę długo pielęgnował, zanim przystąpił działania dokładnie wszystko zaplanował. Velles był jednak zbyt ostrożny i podejrzliwy, żeby nabrać się na taką sztuczkę. Tiefling na wszelki wypadek nosił przy sobie niepozornie wyglądający nóż o wąskim ostrzu. Choć ta broń mogła wzbudzić w potencjalnym napastniku śmiech, była śmiercionośna, gdyby ostrze trafiło w tętnicę lub jeden z kluczowych organów, prowadząc do masywnego krwotoku. Najbardziej lubił jednak wysługiwać się innymi, kiedy miał taką możliwość. Po co nadstawiać karku, kiedy pieniądze mogły rozwiązać jego problemy cudzymi rękoma?
    Właściciel zamtuza wsunął sobie fajkę w usta, przyklaskując, rad z tego, że Ásmundr zgodził się wykonać zlecenie.
    — Zapłacę ekstra, jeśli skurwysyna będzie czekała powolna i bolesna śmierć — mruknął dla zachęty. Żółtozielone ślepia tieflinga błysnęły złowrogo w półmroku, który rozpraszały głównie płonące na stołach świece. Najwyraźniej Johan Velles mocno zaszedł mężczyźnie za skórę, skoro ten życzył mu potwornej śmierci w męczarniach.
    — Oczywiście za pozbycie się zwłok tego ścierwa również zapłacę — zaznaczył od razu. Nie wyobrażał sobie dźwigania tego wielkoluda, żeby następnie wrzucić go do rzeki czy spalić. Poza tym, kompletnie nie znał się na tym. Nigdy wcześniej nie musiał zacierać śladów zbrodni, toteż nie miał na ten temat niezbędnej wiedzy. Wierzył, że krasnolud jako najemnik będzie lepiej zorientowany. Rzecz jasna Altairowi zależało mu na tym, by nie został powiązany z nagłym zniknięciem Vellesa.

    Altair 😈

    OdpowiedzUsuń
  7. Tiefling uśmiechnął się ukradkiem pod nosem, widząc jak krasnolud zajmuje wygodniejszą pozycję. Krasnoludy wydawały mu się całkiem urocze z tym swoim nieokrzesanym humorem i krótkimi kończynami. Oczywiście nie należało ich w żadnym razie lekceważyć, bo chyba większość skłonna była sięgnąć w takim wypadku po broń. Ktokolwiek zmierzył się w walce z krasnoludem i jakimś cudem uszedł z niej żywo, pewnie mógł potwierdzić, że świetnie sprawdzali się w walce, dlatego o tę kwestię akurat Altair się nie martwił. Był przekonany, że Ásmundr ma wystarczająco doświadczenia i siły, by poradzić sobie z rozgromieniem kilku przeciwników. Widział go w końcu w akcji. Skoro potrafił pokonać rosłego chłopa gołymi rękoma, to mając przy sobie topór na pewno podoła zadaniu. Gdyby tiefling miał co do tego najdrobniejsze wątpliwości, z pewnością by go nie zatrudnił.
    — Niech tak będzie, zaufam ci — odparł, zaciągając się fajką. Wolno wypuścił dym o słodkawym zapachu przez nos. Następnie zabębnił długimi, szponiastymi paznokciami o blat stolika. Uśmiechnął się z zadowoleniem, widząc, że uda mu się dojść do porozumienia z krasnoludem. — Na szczęście poza nim nikt aż tak nie zaszedł mi za skórę — odparł.
    — W takim razie chyba możemy podyskutować o zapłacie — stwierdził. — Rzuć kwotę, mój drogi. Proponuję połowę przed i drugą połowę po usłudze. Co ty na to? — zaproponował. Uważał, że to sprawiedliwe. Obaj będą mieli jakieś zabezpieczenie, Altair na wypadek, gdyby krasnolud jednak się rozmyślił i postanowił go wystrychnąć na dudka, a Ásmundr będzie miał dowód na to, że tiefling faktycznie ma pieniądze i jest wypłacalnym zleceniodawcą.
    — Kiedy miałbyś czas na wprowadzenie planu w życie? — zapytał, zakładając nogę na nogę. Zaczął nią wymachiwać w swobodnym odruchu.
    Choć wydawał się skupiony, co jakiś czas taksował spojrzeniem inne osoby znajdujące się w tawernie, jakby chciał się upewnić czy nikt ich nie podsłuchuje. Wszyscy sprawiali jednak wrażenie pochłoniętych rozmowami, graniem w karty czy studiowaniem starych, pożółkłych map. Nic w tym dziwnego, rozrywek dla mało zamożnych ludzi dało się policzyć na palcach jednej ręki, o ile ktoś miał to szczęście, że potrafił liczyć i posiadał wszystkie palce. Podróżowanie ostatnio również stało się bardziej niebezpieczne. Niektóre szlaki przestały istnieć w wyniku toczonych konfliktów zbrojnych lub zerwanych mostów, na innych czekali rozbójnicy czyhający na karawany przewożące cenne materiały i przedmioty. Sytuacja stawała się coraz trudniejsza, ale Altair nie odczuwał tego na własnej skórze, jeśli nie liczyć podwyżek, jakimi władze Verton uraczyły właścicieli kamienic oraz lokali usługowych. Na szczęście zamtuz przynosił spore dochody, więc podniesienie opłat nie było dużym ciosem, ale niektórych taka zmiana będzie zmuszała do szukania oszczędności lub zamknięcia biznesu i przeniesienia się gdzieś dalej od stolicy.

    Altair 😈

    OdpowiedzUsuń