.
Napis
królewska tablica ogłoszeń
21.09.1832 r. – Verton
RADA DWUNASTU OGŁASZA ZWIĘKSZENIE PODATKÓW
Od przyszłego miesiąca wzrośnie podatek uiszczany przez mieszkańców królestwa: dla mieszkańców Verton będzie wynosił on osiem złotych koron miesięcznie (właściciele kamienic i lokali usługowych) lub dziewięć srebrników miesięcznie (mieszkańcy uboższych dzielnic miasta). Dla mieszkańców Białego Portu będzie wynosił jedenaście złotych koron miesięcznie (właściciele kamienic i lokali usługowych) lub trzy korony miesięcznie (mieszkańcy uboższych dzielnic miasta). Właściciele ziemscy będą opłacać podatek w wysokości trzynastu złotych koron miesięcznie.

21.09.1832 r. – Verton
TAJEMNICZE SYMBOLE NA MURACH W VERTON
W ostatnim tygodniu mieszkańcy stolicy zauważyli dziwne symbole pojawiające się na murach w różnych miejscach w Verton. Symbole malowane są białą farbą, a znaczenie symboli pozostaje nieznane. Wśród mieszkańców miasta krążą plotki o powstającej sekcie Starych Bogów. Niepokój podsyca fakt, że w ostatnim czasie zaginęło dwóch prominentnych mieszkańców Verton.

21.09.1832 r. – Verton
DORCATH DEATHSCAR NADAL NA WOLNOŚCI
Morderca i nekromanta, Dorcath Deathscar wciąż pozostaje nieuchwytny. Rysopis poszukiwanego: mroczny elf o długich, białych włosach, czerwonych oczach i średnim wzroście. Cechą charakterystyczną jest przycięte prawe ucho. Wszystkich mieszkańców Verton i Białego Portu prosimy o zachowanie szczególnej ostrożności, a także poinformowanie Straży Miejskiej o wszelkich podejrzeniach, gdzie zbieg może przebywać. Nagroda za wskazanie miejsca pobytu Deathscara: 300 złotych koron. Dostarczenie zbiega Straży Miejskiej: 800 złotych koron.
zamknij

dancing with the devil

wtorek, 25 lipca 2023

Altair
tiefling
.
28 lat
.
właściciel Arkadii, luksusowego zamtuzu w Verton

Gdy znika ci z oczu, spowity chmurą popiołu, zostawia po sobie jedynie drażniący nozdrza zapach siarki. Ta umiejętność czternaście lat temu uratowała mu życie. Choć wiedzą o tym nieliczni, których obdarzył zaufaniem, był świadkiem śmierci własnych rodziców. Do tej pory pamięta swąd ich palących się ciał oraz wrzasków przepełnionych agonią. Jako pozbawiona dachu nad głową sierota, nauczył się samodzielności. Korzystał ze zwinnych palców i magicznych zdolności, przy ich pomocy kradł, oszukiwał, grając w karty, i włamywał się do domostw. Po wyjątkowo mroźnej zimie poważnie zachorował, to właśnie wtedy pomocy udzieliła mu Madame Scarlett. Oczywiście, nie zrobiła tego z dobroci serca. Zażądała spłaty długu, doskonale zdając sobie sprawę, że chłopak nie będzie w stanie oddać jej należności. Tym sposobem zaczął pracować w zamtuzie prowadzonym przez kobietę, stanowiąc jego maskotkę i atrakcję dla tych, którzy za młode, egzotycznie wyglądające ciało skłonni byli zapłacić odpowiednio wysoką cenę.
Pewnego dnia poczciwa Madam Scarlett została znaleziona martwa. Biedaczka, już od dłuższego czasu nie domagała. Zgodnie z ostatnią wolą nieboszczki, interes przejął nikt inny jak Altair. Nadał zamtuzowi nazwę Arkadia, zmianę szybko przypieczętował nowy szyld. Jako właściciel zmienił wystrój lokalu, pozbywając się kiczowatych dodatków, od razu zdradzających charakter przybytku. Zmianie uległa również kadra, ponieważ przekonał się, że poprzednim pracownikom nie mógł ufać. Zaprowadził nowy porządzek, za grupę docelową uznając bogatych klientów, na których zresztą dorobił się niemałej sumy. Sporą część odziedziczonych w spadku i zarobionych środków przeznaczył na wydostanie z kamieniołomu Öskra jednego z więźniów. Najlepiej przekonał się o tym, że nic tak nie przywiązuje do drugiego człowieka tak, jak dług wdzięczności.
Daje pracę sierotom, płacąc im za zdobywanie informacji lub dostarczanie wiadomości. Widzi w nich siebie sprzed lat: obdartego, zagubionego i wzgardzanego na każdym kroku. Czasy biedy przeminęły, ale wspomnienia pozostają w nim żywe jak jątrząca się rana. A trzeba ci wiedzieć, że Altair długo chowa urazę, niedobrze jest mieć w nim wroga. Wychodzi z założenia, że zemsta najlepiej smakuje na zimno. Rzadko okazuje litość czy współczucie, jakby podświadomie obawiał się, że ktoś może to wykorzystać na jego niekorzyść. Od słów rzucanych na wiatr zdecydowanie bardziej ceni sobie czyny.
Ma słabość do słodyczy i błyskotek. Cechuje go skłonność do ryzyka i cięty język. Zafascynowany brutalnością, chętnie wybiera się wieczorami do podejrzanych miejsc, by obserwować walki na gołe pięści. Nie sposób przegapić go w tłumie nie tylko ze względu na wysoki wzrost czy okazałe rogi, ale również z uwagi na karminowy kolor skóry. Posiada charakterystyczny, rozdwojony na końcu język i długi, smukły ogon zakończony spiczastą strzałką. Oczy ma kocie, żółtozielone z pionowymi źrenicami, otoczone kaskadą czarnych, długich rzęs. Swoim wyglądem niejednokrotnie budzi zainteresowanie, zwłaszcza, że w przeciwieństwie do panującego stereotypu, nie ubiera się jak byle podrzędny złodziejaszek, za jakich często uważa się jego pobratymców. Często widziany w Verton w towarzystwie rosłego ochroniarza.


kontakt: moralne.dno@gmail.com
Nie korzystam z Mistrza Gry w swojej rozgrywce.

19 komentarzy:

  1. [cześć,
    o jaki fajny. Co prawda Isa nie zagląda do takich miejsc, ale mimo tego swoje usługi w darmowej reklamie rozpowszechnia, wiec jak ma ochotę na coś w razie chęci to zaprasza w swe skromne progi i jednocześnie życzy dobrej zabawy na blogu ;)]

    Isaris

    OdpowiedzUsuń
  2. [Bardzo ładny pan tiefling ♥
    Podoba mi się jego historia, gdzie z uciekającej przed zabójcami swoich rodziców sieroty walczącej o przetrwanie stał się nie dość, że właścicielem przybytku, to jeszcze zapewnia w nim ochronę innym stworzeniom. Jestem przekonany, że interes kwitnie!
    Chętnie zaproponuję także wątek, mam nawet pewien pomysł na niego! Mimo młodego wieku nie wątpię, że Bella w Arkadii co jakiś czas bywa, przychodząc za swoimi kochankami. Tym razem jednak zostałaby porzucona lub miałaby miejsce sytuacja w której uznałaby, że koniec tego dobrego, a kręcąc się po komnatach i szukając wyjścia natknęłaby się na samego właściciela. A co dalej – to już zależy tylko od nas!]

    Belladonna

    OdpowiedzUsuń
  3. [Szanowny panie tieflingu, ależ se pan fajną fuchę załatwił. Drogi do niej nie zazdraszczam, ale stołek fajny. Na tak ekskluzywny przybytek na pewno nie stać ani mnie, ani Bastiana, za to w razie problemów natury prywatnej, chętnie wspomożemy diagnozą, radą czy tam receptą. O dobrych pracowników trzeba dbać, żeby klienci mieli po co wracać, czy cosik!

    A tak to naprawdę fajne rogi. Z ich właściciela też jest ciekawy jegomość, jednoczesna pomoc sierotom i szczątkowe pokłady współczucia to połączenie, które chętnie będę obserwować w, mam nadzieję, udanych wątkach i opkach. Życzymy najsłodszych przekąsek i najpiękniejszych błyskotek!]

    Bastian.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ásmundr najczęściej nie narzekał na brak pieniędzy – chociaż ludzie lubili pożartować z niewielkiego wzrostu krasnoluda, miny szybko im rzedły, gdy przychodziło do sprawdzenia jego siły, albo trzeba było coś naprawić. Kowalstwo nie było specjalizacją Ásmundra, lecz nadal potrafił zdziałać nieco w kuźni, sprawnie zajmował się sprzętem, metal sam giął mu się pod młotem. Prawdziwym krasnoludzkim kowalom mógł co najwyżej cęgi nosić, ale w porównaniu do ludzkich wypadał całkiem nieźle. To była chyba ta umiejętność naturalna dla całej rasy – że krasnolud wiedział, jak wykuć podkowę, a człowiek… Każdy człowiek chyba wiedział, jak wydoić krowę.
    W każdym razie – jeśli akurat nie było zapotrzebowania na wprawne i silne, krasnoludzkie ręce, gotowe do tego, by coś naprawić, zawsze przydawały się bezlitosne i silne, krasnoludzkie pięści, gotowe do tego, by komuś wpierdolić.
    Tym razem padło na okrytą złą sławą tawernę „Pod Czarną Banderą”. Miejsce było podłe, na kilometr czuć od niego było tym charakterystycznym smrodkiem złodziejskiego półświatka, ciemnych interesów i brudnych pieniędzy. Czy Ásmundrowi to przeszkadzało? Kiedyś tak. Gdy dopiero co opuścił logiczne i ułożone społeczeństwo krasnoludów, w którym honor i tradycja grały tak ważną rolę, jego zderzenie z tym, co oferowała powierzchnia, odbiło się głośnym echem. Był moment, że zwątpił w swoją misję prób zrozumienia odmiennego podejścia do różnych rzeczy i przeniesienia tych nowości wprost do skostniałych, zarastających kurzem obyczajów krasnoludów – ludzie byli nierozgarnięci, chaotyczni, nieporządni i, co gorsza, niereformowalni. Jedno mówili, drugie robili, i choć powierzchnia też pełna była niebezpieczeństw i przeciwności, nie działali razem, zbierając się w jakieś przypadkowe zbieraniny, skoncentrowane na równi na obronie własnych interesów, co na dokopaniu drugiej stronie.
    Ale w tym szaleństwie była metoda, Ásmundr nie dyskutował z faktami, gdy widział, że mimo tego, ludzie w jakiś sposób nadal sobie radzą, a cokolwiek usiłuje wyrugować ich z ich siedzib, ponosi w końcu sromotną klęskę. Te krótkożyjące istoty, podatne na choroby i niemające za grosz siły w ręku, były pierwsze do dokopania wszystkiemu wokół równie chętnie, co sobie nawzajem.
    Tawerna była podła, obsługa nie lepsza, lokal aż prosił się o to, by rozebrać go do ostatniej deski i postawić na nowo – nie było co tracić czasu na porządne doszorowanie polepionych sprzętów i podłogi. Ale jeśli publicznie obiło się tam komuś mordę, można było liczyć nie tylko na nieco monet w sakiewce, ale też na przypływ zleceń. Nie takich lukratywnych, ale przynajmniej różnorodność była większa, było z czego wybierać, Ásmundr mógł trochę pogrymasić.
    Jego przeciwnik był silny jak na człowieka, był też i postawny. Nie pierwszy raz stawał na ringu, to krasnolud wiedział od razu, wystarczyło mu jedno spojrzenie. Ciężar ciała utrzymywał nisko, balansował na nogach, pięty spoczywały lekko, sprawiając, że jego przeciwnik w każdej chwili gotów był uskoczyć, umknąć poza zasięg ciosu. Pięści, mocno zaciśnięte, owinięte sprawnie rzemieniem, stanowiły twardą barierę, zza której oszczędnie wyglądało spojrzenie. Gdyby było czujne i skupione, może ta walka trwałaby choć trochę dłużej – bo że wynik byłby ten sam, co do tego Ásmundr nie miał wątpliwości. Lecz spojrzenie było pogardliwe, podszyte kpiną, oceniało krasnoluda jako niegodnego, by poświęcić mu więcej uwagi, by włożyć w ciosy dość siły, a w nogi – dość pary i zręczności, by umknąć twardym pięściom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ásmundr wiedział, że zasięg jest jego słabą stroną, bo ani nie sięgnie twarzy mężczyzny, ani nie doskoczy to niego odpowiednio szybko. Ale bił na głowę drugiego zawodnika w kwestii samej siły ciosów oraz tego, że bez względu na wszystko, nigdy nie lekceważył przeciwnika.
      Drugi bokser musiał się do niego pochylić. Znaczy – nie musiał. Zgodnie z poprawną techniką powinien niżej osiąść na nogach, a nie robiąc tego, na dobrą sprawę już rozstrzygnął walkę. Ásmundr nie bawił się z przeciwnikiem, szkoda było jego czasu. Pierwszy celny cios rozbił zasłonę mężczyzny, drugi wylądował na skroni. Krasnolud nie chciał mu niczego złamać, więc drugi cios poszedł słabszą, lewą ręką. Wystarczyło. Wyraz zaskoczenia przemknął przez twarz, nim oczy rozbiegły się, potoczyły do wnętrza czaszki, mężczyzna runął na deski, aż wzbił się kurz.
      Widownia zawrzała, na poły okrzykami radości, na poły rozczarowania. Ktoś nawyzywał sędziego, ktoś sklął niebiosa, kto inny śmiał się do rozpuku. Ásmundr trochę zwracał na to uwagę, trochę nie. Interesowało go głównie to, by zgarnąć przypadającą mu sakiewkę i zebrać się z powrotem do siebie. To był długi dzień, krasnolud nie do końca miał nastrój na cokolwiek innego.
      Spojrzenie w gębę tieflinga nie było jego szczytem marzeń – te istoty, z tymi swoimi rogami i ogonami, za bardzo przypominały wszystkie te stworzenia, które lęgły się w okrytych ciemnością górskich pieczarach, by Ásmundr nie czuł do nich lekkiej, instynktownej awersji.
      Cóż, awersja była, lecz krasnolud nadal miał w sercu właściwą swemu ludowi logikę i podejście do życia. Na starcie każdy dostawał od niego czystą kartkę, a jak zamierzał ją zapisać, to już była jego wola. Spierdolić coś to zawsze się zdąży.
      — Zależy, kto pyta. Bo moje miano możliwe, że już znasz, ja zaś twoją… — gębę — …twoją twarz pierwszy raz oglądam.

      Ásmundr

      Usuń
  5. O „Arkadii” słyszał – zamtuz cieszył się opinią miejsca, do którego przychodzili ludzie ceniący sobie wysoką jakość usług i jednocześnie mogący sobie na nie pozwolić. W przeciwieństwie do innych tego typu przybytków ponoć ekipy nikt nie zmuszał do tego, by tam pracować, lecz Ásmundr szczerze wątpił, na ile jest to prawda. Ludzie byli świetnymi kłamcami, wielu też lubiło przekręcać słowa, tieflingi zaś były w tym mistrzami. Krasnolud zdecydowanie nie był przekonany, czy da się nazwać wolnym wyborem zatonięcie w długach, czy sprzedaż swego ciała, lecz ten czas, który spędził na powierzchni, utwierdził go w przekonaniu, że norm społecznych panujących wśród tych obdarzonych wyższym wzrostem ras po prostu nie sposób pojąć. Jedyne, co mu pozostało, to odgrodzić grubym murem swoją, krasnoludzką moralność od tego, co Powierzchniowcy przyjmowali za dopuszczalne, i skupić się na tym, po co faktycznie wyruszył w swą podróż.
    Niemniej jednak krasnolud starannie zwracał uwagę na szczegóły, więc jego spojrzeniu nie umknęły ani pierścienie na dłoniach mężczyzny, ani to, że dłonie te miał miękkie i gładkie, nienawykłe do fizycznej pracy. Stanowiły mocne przeciwieństwo dłoni Ásmundra – twardych i szorstkich, zdających się idealnymi do tego, by chwycić w nie młot bojowy albo topór. Krasnolud nie ukrywał tego, czym był, ani nie zżymał się, że to właśnie walka jest jego przeznaczeniem. Wszystko w nim – od postury, przez siłę ramion, aż po uważne spojrzenie – mówiło, że mężczyzna zajmuje się wojaczką i niczym innym. Nic więc dziwnego, że udało mu się wygrać w pojedynku bokserskim i że jego starania zostały przez kogoś docenione. Ásmundr nie był tylko pewien, co konkretnie zostanie mu zaoferowane.
    Pozwolił się poprowadzić do głównej izby w karczmie. Nie umknęło mu też, że wystarczyło jedno słowo, jedno skinienie mężczyzny, by wypadki potoczyły się tak, jak sobie tego życzył, by poprzedni klient po prostu wyparował i by przed obydwoma mężczyznami pojawiły się trunki, których normalni bywalcy karczmy najpewniej nawet nie widzieli na oczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko to sprawiło, że z jednej strony Ásmundr upewnił się co do tego, że jego przyszły mocodawca faktycznie jest tym, za kogo się podaje i jeśli coś obiecuje, nie są to jedynie czcze obietnice, niemające pokrycia w rzeczywistości. Z drugiej strony faktycznie miał przed sobą kogoś, kto nie tylko potrafił potrząsnąć sakiewką, ale i na dźwięk jego głosu otwierały się przeróżne drzwi. Czyli najpewniej miał pieniądze na jego usługi, jednak czy to zlecenie nie okaże się bardziej problematyczne, niż krasnolud by sobie tego życzył?
      — Mało szczegółów, Altairze — powiedział w końcu, pociągając nieco alkoholu ze szklanki. — Do Strażników nic nie mam – ani mnie oni ziębią, ani grzeją, oporów moralnych przed zgładzeniem któregoś z nich nie mam. Lecz nie pałam do nich nienawiścią i wiem też, że zbrukanie dłoni krwią jednego z nich o w tych kręgach żadna zasługa. Przynajmniej oficjalne. Nim podam mą wycenę, nim w ogóle zgodzę się na wykonanie zadania, musisz mi powiedzieć, co konkretnie skłoniło owego Strażnika do tak stanowczego nastawania na twe życie, a także, jak wpływowy jest to człowiek. Jestem w stanie stanąć naprzeciw wielu niebezpieczeństw, wolałbym jednak uniknąć momentu, w którym zostanie na mnie rzucone naręcze nic nieznaczących pomagierów.
      Ásmundr nie byłby sobą, gdyby w jego umyśle już nie kiełkował jakiś plan, a nawet kilka, które krasnolud najwyżej by odrzucił, gdyby sytuacja okazała się niesprzyjająca. W końcu opuścił swą ojczyznę po to, by poznać i zrozumieć taktyki, których nie dopuszczała krasnoludzka tradycja, więc jego umysł już podążał za niekanonicznymi ścieżkami.

      Ásmundr

      Usuń
  6. – Jasny chuj… – stęknął, gdy donośny krzyk niemal postawił go na równe nogi. Niemal, bo wyuczony odruch, by być w gotowości do bitki na każdy podejrzany dźwięk, został skutecznie spacyfikowany przez grubą, drewnianą belkę, w którą zarył czołem. Jego mały, skromny pokój, który niektórzy złośliwi chętnie porównywali do więziennej celi (uważając to za argument do zapraszania go do własnego łoża), mieściło się na poddaszu Arkadii i stanowiło jego własne sanktuarium, w którym mógł odpocząć od wszystkiego i wszystkich – choć nieczęsto miał ku temu okazję. W pokoiku znajdowała się komoda, która widziała naprawdę wiele nim trafiła na stryszek, niemalże pusta, bo Rey nie potrzebował wiele. Na komodzie stała misa, w której zwykle się mył, a nad nią wisiało zmatowiałe lustro, dzięki któremu nie oderżnął sobie jeszcze nosa przy goleniu. Było też krzesło, na które ledwie pół godziny wcześniej rzucił koszulę, no i łóżko: proste, zbite z desek i okryte cienkim siennikiem, przez co twarde jak nieszczęście, jednak po pięćdziesięciu latach na więziennej pryczy Reykur nie potrafił już wyspać się na niczym innym. Podobno spanie na takim twardym łóżku jest dobre na kręgosłup i tego postanowił się trzymać. Zupełnie, jakby to cokolwiek zmieniało w obliczu choroby, która bezlitośnie trawiła jego ciało.
    Roztarł dłonią czoło i wstał z łóżka. Klnąc pod nosem chwcił leżący na komodzie długi sztylet i zbiegł na dół, mocno zaciskając dłoń na rękojeści. Zwykle do utrzymania porządku wystarczała drewniana pałka, jednak zazwyczaj też świt był jednym z nielicznych momentów, gdy w zamtuzie panował spokój, a Rey mógł odpocząć. No właśnie, odpocząć. Po całonocnym niańczeniu Altaira i próbie wyplątania się z jego objęć (gdzie trudno stwierdzić, co było bardziej męczące), Rey był zmęczony jak jasna cholera. A przez to był zły. Mieszkańcy zamtuza wiedzieli, by Reykura z takim wyrazem twarzy mijać szerokim łukiem. Smok, zupełnie tak, jakby obłożony jakimś magicznym zaklęciem, prowadził ze sobą ciszę tak głęboką, że aż wrzeszczącą i to głośniej niż Stella.
    – Co się stało? – zapytał, starając się za wszelką cenę nie brzmieć na tak zirytowanego, jak był w rzeczywistości. Nie widział nigdzie żadnej bestii rodem z Otchłani, która mogłaby roznieść Arkadię w proch, a w tej chwili tylko coś takiego mogło być usprawiedliwieniem dla tak bolesnego darcia ryja. Dziewczyna nie była w stanie wydać z siebie żadnego artykułowanego dźwięku. Po prostu wskazała drżącą dłonią na leżącą na ziemi szkatułkę.
    Rey westchnął ciężko i podniósł zdobione pudełko, po czym je otworzył. Uniósł brwi, dostrzegając palec bez reszty człowieka i zachlapany krwią liścik. Chwilę później poczuł charakterystyczny smród siarki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Jak się domyślam, to nie twój? – Uniósł w dłoni palec i przyjrzał mu się uważnie. Niedaleko miejsca cięcia wciąż był widoczny odcisk, jaki zostawił pierścień. Towarzyszka Stelli pozieleniała na twarzy. – Masz mi coś do powiedzenia? – zapytał, wciąż starając się brzmieć jak pieprzony kwiat lotosu na pierdolonej tafli jeziora. Jakoś tak to chyba szło.
      Gdyby Rey wierzył w przeznaczenie, to musiałby przyznać, że jego przeznaczeniem było niańczyć irytujące bachory aż do śmierci. Gdy po raz pierwszy usłyszał ofertę Altaira, wybuchł mu w twarz ochrypłym śmiechem. On na ochroniarza? Nawet nie potrafił utrzymać przy życiu kogoś, na kim naprawdę mu zależało, a teraz miał robić to za pieniądze?
      Sam nie wiedział, co go podkusiło, by w końcu się zgodził. Może perspektywa wyrwania się z więzienia była wystarczająco przekonującym argumentem, aby podjąć się tego, jak się okazało, cholernie niewdzięcznego zadania. Z czasem Rey przekonał się, że Altair pod wieloma względami przypominał mu Estelara. I wkurwiało go to.
      Nie chciał się przywiązywać do kolejnej osoby.
      – Rozejść się! – huknął wściekły, wystarczająco donośnie, aby wszyscy na kacu dość boleśnie to odczuli. Wszyscy rozeszli się do swoich pokoi, a Stella, pod eskortą koleżanki, wciąż chlipiąc, wróciła do siebie.
      – To raczej żaden dowód uznania. Mów mi wszystko i lepiej, abyś nie pominął żadnego szczegółu. – Rey znów spojrzał na Altaira, ponownie machając mu uciętym palcem przed nosem.

      Reykur

      Usuń
  7. Bastiana podróż styrała, przegryzła i wypluła gdzieś pomiędzy jednym górskim szczytem a drugim. Ciało dawno poddało się wpływom patrona, usłużnie myszkującego albo mysio w kieszeni płaszcza mężczyzny, albo spoglądającego na niego z wysokości wielu mioteł w formie ptasiego towarzysza. Rudzielec dawno stracił nadzieję, że natrafi w końcu na upragnioną skrytkę. Tą samą, która zapoczątkowała jego przygodę z magią tak wiele lat temu, jeszcze za czasów własnej kołyski, której w rzeczywistość nie mógł pamiętać. Tym razem w trakcie wędrówki opuściła go nawet Zola, która wymknęła się jednego poranka, jakby ukradkiem, ale tylko udawał, że spał, gdy głośno tupała butami na odchodnym.
    Nie potrafili się żegnać, wiedziała, że Bastian serdecznie tego nienawidził. Nie widział powodu, żeby cieszyć się czy żalić z czyjegokolwiek odejścia, tak samo jak w jego intencji powroty nie zasługiwały na podobny akompaniament. Wolność ludzkiego bytu skłaniała w końcu do szukania swojej drogi, nowego celu, kolejnego miejsca do zsunięcia płaszcza, wygrzania nóg przy kominku i zjedzenia miski lichej, ale ciepłej zupy. Jeżeli wracał, to nie dlatego, że go z powrotem gdzieś ciągnęło, a po prostu tam znajdowało się jego aktualne miejsce na ziemi. To właściwe, gdzie można usiąść na rześkiej trawie i pomyśleć, że kiedyś spocznie się w miejscowej ziemi, nawet w źle oporządzonej mogile, ale to będzie wystarczający dom na dalsze lata życia wiecznego.
    Może dlatego prawie zignorował Altaira, czekającego u stóp chaty. Westchnął ciężko na jego widok, dostrzegając go już z oddali. Pewnie wieści o powrocie zielarza dotarły do tieflinga przez jedną ze sierocych czujek, które usłużnie pomagały mu w popełnianiu nicestw. [i]A żeby go ten komar pokąsał[/i] przemknęło mu przez myśl, widząc przyjaciela jak zwykle, walczącego z otaczającą go przyrodą. Miał niebywałe szczęście, że rój bastianowego ula dawno zaczął rozpoznawać go jako jednego ze swoich. W przeciwnym wypadku mógł się spodziewać nieprzyjemnego starcia z ostatecznym zabezpieczeniem domu zielarza, zwłaszcza pod nieobecność właściciela, który nie mógł przypilnować swoich pszczół i os obronnych.
    Nie odpowiedział na przywitanie, ale wiedział, że Altair raczej nie poczuje się tym urażony. Bogowie wiedzą, że w tej parze zwykł mówił za dwóch uczestników rozmowy, pozwalając Bastianowi skupić się na swoich skinięciach, prychnięcia, przewrotach oczyma i okazjonalnych komentarzach. Co prawda przyniósł kawalerię, stwierdził rudowłosy, widząc w dłoniach przyjaciela pokaźne butelki ulubionego trunku. Wyglądał też na zmęczonego, na tyle, na ile może tak wyglądać ktoś taki jak Altair. Niewypolerowane rogi, ociężałość ruchów, może całkowicie wyimaginowana przez włóczęgę, wzbudziły w nim lekkie poczucie winy, że nie było go tak długo.
    Uśmiechnął się ciepło, bo chociaż tyle mógł zrobić i wpuścił Altaira do środka chaty. Bez słów i ceregieli podstawił mu krzesło do stołu, uprzednio ścierając z niego kurz rękawem płaszcza. Ściągnął pokaźny plecak na podłogę, wystarczająco bolały go już barki od targania tego wszystkiego i wyciągnął z niego pakunek lekkiego chleba zielnego ze ziarnem. Może nie pierwszej świeżości, ale w jego oczach szczupły tiefling zawsze wyglądał, jakby przydała się mu dodatkowa strawa, więc postawił go przed nim bez mrugnięcia okiem.
    — Siedź. I jedz — podsumował krótko, mrużąc ostrzegawczo oczy, na wszelki wypadek, jakby rozmówca miał chęć się mu sprzeciwić. — Zola odeszła — rzucił, dostawiając sobie własne krzesło, nie przejmując się już na nim grubą warstwą kurzu. Wystawił za to chętnie łapy po przyniesiony trunek. — Co u ciebie? — zagaił, bo jednak miał w sobie jakiekolwiek resztki przyzwoitości. O gości należało dbać.

    Bastian Niemój

    OdpowiedzUsuń
  8. Ásmundr starał się powstrzymać lekkie westchnienie, gdy przyszło do tego, że sednem konfliktu był nadmiar uczuć i emocji, jakie jedna strona żywiła wobec drugiej. To jednak mówiło mu dość dużo o tym, jakim typem osoby był ów Strażnik Światłości, a takich osób Ásmundr nie lubił. Skoro nie potrafił pogodzić się z tym, że nie dostał tego, czego chciał, wiele mówiło to o jego charakterze i pozwalało jego przeciwnikowi (w tym przypadku krasnoludowi i tieflingowi) wykorzystać te cechy jego charakteru, obrócić je w słabości i sprawić, że ów Strażnik zje zęby na własnych ułomnościach. Krasnoludy najczęściej hołdowały tradycyjnym metodom walki, te zaś ograniczały się w swym repertuarze do prostej reakcji na to, co pojawiało się na polu walki. Nie roztrząsały psychiki przeciwnika i nie próbowały zastosować żadnych sprytnych sposobów na to, jak użyć osobowości drugiej strony przeciwko niej samej. Ásmundr wiedział, że najpewniej wynikało to z tego, z czym krasnoludy najczęściej walczyły – bezrozumne hordy potworów wypływających z opuszczonych sztolni i pogrążonych w mroku korytarzy były równie inteligentne, co jego lewy but, więc jakiekolwiek psychologiczne rozmyślania nad ich zdolnościami bojowymi mijały się z celem. Lecz w przypadku realnych, myślących osób, sytuacja była zgoła odmienna.
    Również informacja o tym, że jego cel miał pewne przeszkolenie militarne, brał udział w realnych potyczkach i miał pod sobą paru ludzi, wiele mu o nim mówił. I że ludzie ci związali się z nim jedynie dla pieniędzy, nie zaś przez przysięgę bądź ludzkie przywiązanie, był kolejnym elementem, który Ásmundr dodał sobie do mentalnego obrazu swego przyszłego przeciwnika.
    Krasnolud już wiedział, że przyjmie zlecenie. Na dobrą sprawę wiedział o tym, nim Altair zaczął dzielić się z nim dodatkowymi informacjami o jego celu – mężczyzna nie narzekał na brak pieniędzy czy zleceń, lecz na Powierzchni miał jeden konkretny cel i zamierzał go zrealizować. Zaś możliwość stanięcia naprzeciw komuś, kto różnił się od zwyczajowych zleceń, które przyjmował Ásmundr, jak najbardziej ów cel wypełniała. Dlatego też krasnolud już dawno powziął w sobie postanowienie, by przyjąć ofertę, będąc jednak coraz bardziej wprawnym w tych wszystkich niepisanych obyczajach panujących wśród ludzi i innych istot niebędących krasnoludami, postanowił swą decyzję zachować dla siebie, wciąż udając, że się namyśla i waha.
    — Kojarzę go — powiedział zgodnie z prawdą. Faktycznie gęby mężczyzny nie sposób było przeoczyć, sam Ásmundr zaś zapamiętywał osoby wyglądające na takie, które wiedziały, do czego służy broń. Ów Velles nie był wyjątkiem.
    — Brzmi jak człowiek, który naprawdę ma z tobą na pieńku, mości Altairze, a to, że jedynie ostateczne rozwiązanie faktycznie położy kres twoim problemom, nie wydaje się przesadzonym — powiedział, marszcząc w zamyśleniu brwi. Pociągnął nieco trunku, skinął głową. Alkohol mu smakował.
    — Mam pewien pomysł, jeśli chodzi o podejście Johana Velles — mruknął w końcu, odstawiwszy swoją szklankę z whiskey. Faktycznie, miała dziwny smak, lecz po paru łykach Ásmundr doszedł do wniosku, że smak ten mu się podoba. — Zlecenie akceptuję, lecz chciałbym się dowiedzieć jednej rzeczy. Czy jesteś gotów nieco zaryzykować i nadstawić własnego karku, Altairze?
    Krasnoludzkie spojrzenie zlustrowało uważnie mężczyznę. Nie wyglądał na kogoś zdolnego nosić broń, lecz wrażenie mogło być mylne i niejeden z pozoru wydelikacony paniczyk okazywał się tu jadowitą żmiją.
    — Strażnicy Światłości nie mieli jeszcze okazji zaleźć mi za skórę, jednak nie mam oporów przed tym, by ich uprzedzić i samemu zacząć zwadę. Wydaje się to tylko kwestią czasu, nim nasze ścieżki przetną się w niezbyt przyjazny sposób, czemu więc nie przyspieszyć nieuniknionego?

    Ásmundr

    OdpowiedzUsuń
  9. [Dziękuję za powitanie. Z wizerunkiem mam wrażenie największy problem jest taki, że ja mam tendencję do wyobrażania sobie postaci w bardzo konkretny sposób i potem mało co mi pasuje. W każdym razie miło mi, że karta podoba się pod kontem estetycznym.
    Tak jak podoba mi się kreacja Altaira i jestem ciekawa jak jeszcze namiesza w blogowej historii, tak też mam wrażenie, że wymyślenie tutaj czegoś z Izarnem mogłoby być trudne (pewnie niekoniecznie niemożliwe), ale jestem zaintrygowana tą drugą postacią czającą się w roboczych. Na wspólną fabułę oczywiście mam ochotę (co w sumie już trochę wyszło na discordzie), więc pewnie niedługo tam się odezwę. ]

    Izarn

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie miał serca powiedzieć mężczyźnie, żeby przed wejściem wytarł buty, ale jak tak teraz zerkał na te piękne chodaki, to coś mu zgrzytało przy widoku otaczającego je błota, trawy i liści. Przejście przez zagracony las nie było zdecydowanie łaskawe dla garderoby bastianowego gościa. Cóż, przynajmniej przyniósł alkohol, to wynagradzało nawet niespodziewane najście. Z drugiej strony zielarz czuł odrobinę niewytłumaczalnej wdzięczności, że ma kogo posłuchać przy braku obecności Zoli. Chata bez czyjegoś świergolenia była tylko pustym klepiskiem źle przybitych desek. Południowa część dachu nadal przeciekała przy zbyt mocnych ulewach, a wierzchnią warstwę lewej ściany zjadły ściągane na zimę do pomieszczenia kozy.
    Na tekst o skórze zjeżył się lekko, odburknął coś pod nosem, cicho, niezrozumiale i bełkotliwie, ale Altair i tak powinien być zadowolony, że uzyskał jakąkolwiek odpowiedź na swoje pytanie. Zupełnie niezasadne, ale Bastian wiedział, że humor tieflinga jest rzeczą nie do odseparowania od jego osoby i swoje z nim musiał przecierpieć.
    — Smacznego — rzucił w końcu, żeby nie było, że wcale się nie udzielał, obserwując poczynania rozgadanego przyjaciela. — Czy ktoś w końcu miał dosyć twojej paplaniny? Próbowali złapać cię za ogon? — zapytał troskliwie, nawet bez cienia ironii słyszalnej w głosie.
    Naprawdę się martwił. Altair zawsze wydawał się mu rześki, mający na wszystko pomysł, odzywkę, szybko wprowadzał swoje plany w działanie i choć faktycznie każdy z nich wydawał się solidnie przygotowany, tak życie nadal lubiło płatać figle. Nie lubiło też, gdy ktoś przekornie parł przed siebie mimo wszystkich przeszkód. A takie gaduły w karczmach często spotykały na swojej drodze widmo źle ostrzonego noża. Nawet dalsza historia nie ukoiła jego nerwów, przysiągłby, że zostawił ledwie tieflinga samemu sobie ledwie wczoraj, a tu już groźny, ochroniarze i potencjalne morderstwa.
    — Kto? — dopytał dla pewności, złudliwie łudząc się, że może dostanie konkretne imię. Nazwisko. Miejsce.
    Zmarszczył brwi, czując jak myszkująca w kieszeni płaszcza mysz stoi na baczność z widocznym zainteresowaniem. Jego patron jednych znajomych lubił bardziej, innych mniej, ale Altaira, jak większość świata, darzył dobrotliwą przystępnością. Bastian nie zamierzał kwestionować wyboru przyjaciela w kwestii ochroniarza, ale chętnie zobaczyłby go na własne oczy i ocenił jego umiejętności.
    — Żeby ci nie grozili — zaproponował pierwszy toast, który wpili ciurkiem, nawet się do tego lekko uśmiechnął, żeby zaraz zdębieć, gdy poczuł na swoich ramionach silne dłonie. Lata mijały, a on nadal nie potrafił się przyzwyczaić do tak bliskiego ciepła drugiej osoby, ani oddechu ciągnącego po policzku. — Nie myłem się od tygodnia, mam we włosach siano i chyba łodygi czarnolastku. Obawiam się, że każdy twój pracownik na mój widok uciekłby z krzykiem — podsumował, lekko już rozochocony rozgrzewającym trunkiem, którego dolewkę nalał chętnie.
    W tym czasie praktycznie roztapiał się pod pracą sprawnych rąk. Miło było czuć się rozpieszczanym, zwłaszcza, gdy akurat ktoś zgrabnie przywracał mu siłę w styranych mięśniach, poprawiał wszystkie spięte i nadszarpnięte miejsca, które bolały przez ostatnie kilka tygodni gorejącym, ciągnącym uczuciem rwy.
    W nagrodę polał mu kolejny kieliszek i nawet dodał do tego kolejną dłuższą wypowiedź.
    — Góry. Jeszcze więcej gór. Trochę strumyków, rzeki, nazw nawet nie pamiętam — wyznał szczerze, bo prowadzony przez patrona nie musiał spoglądać na mapy czy ścieżki. Przedzierał się pomiędzy zwykłymi szlakami, wspinał się po nieprzyjaznych, nieprzygotowanych zboczach i omijał standardowe trasy ubitych dróg. — A po to co zawsze, dla idei — zaśmiał się, łagodnie i bez polotu, z lekką chrypką słyszalną w głosie. — Powiedz mi lepiej, jak tam Arkadia? Jeszcze żaden klient nie przytrzasnął ci drzwiami ogonu? — Czule zerknął na wspomnianą część ciała. Zawsze fascynowała go swoboda ruchu i ekspresja tieflinga, tak widoczna w tak małej rzeczy. Normalnie jak u kota.

    Bastian Niemoj

    OdpowiedzUsuń
  11. Bastian miał dobrą pamięć do imion, nawet jeżeli zwykle starał się je pomijać i warknął lekko pod nosem na wspomnienie Vellesa. Cholerny skurczybyk lubił niepotrzebnie wpakowywać innych w burdy, zaciągając ich do tego pod pozorem udowodnienia czystości religijnej. Zielarz na Światłość trafił niejednokrotnie, zwykle jako biedny przechodzień, który mimowolnie musiał słuchać tych bzdurnych uniesień o wielkich ideałach, nie miał wobec tego o samej organizacji zbyt dobrej opinii. A o tym choleryku, to już w ogóle, tym bardziej, że doskonale zdawał sobie sprawę z upatrzonej zażyłości, jaką ten nieodzownie próbował otoczyć tieflinga.
    Teraz to naprawdę zaczynał się porządnie martwić o swojego przyjaciela. Zaborczość uczuć płomiennych Bastianowi zawsze wydawała się czymś nienaturalnym, kompletnie niezwiązanym z prawdziwymi emocjami, jakie przychodziły wraz z ciepłem i śmiechem tej właściwej osoby. Tym bardziej nie rozumiał, jak po takim czasie, Velles nadal mógł się Altairowi naprzykrzać.
    — Bądź ostrożny — poprosił go cicho, bo i sam burdelmistrz miał w zwyczaju odpłacać pięknym za nadobne, co by nie wpadł w jakąś niepotrzebną prowokację. — Nawet teraz, nie wiesz, kiedy powinieneś uciekać — odparł żartobliwie, chwytając ciepłą dłoń z karku i ściągając ją na bok bez cienia niezręczności, chociaż pozwolił nieco dłużej pomanewrować tieflingowi w kieszeni płaszcza, tym bardziej, że patron na miły gest pisnął z radości.
    Zdawał sobie sprawę, że Altair zwykle bywał dotykalski, dlatego nie przywiązał do gestu zbyt dużej wagi. Sam raczej unikał kontaktu fizycznego, a choć miał ochotę rozpłynąć się pod ciepłem rozpostartej dłoni, lekko zaciśniętych palców, tak sumiennie uparcie odmawiał sobie tej przyjemność. Na wszelki wypadek, gdyby ktoś miał za chwilowy nadmiar szczęścia go kiedyś pokarać. Żył w końcu według zasad nie pytaj, nie proś i nie oczekuj, a każdą z nich wystarczająco mocno nadszarpnąć krótkim białym małżeństwem, którego okres wspominał z rozczuleniem.
    Prychnął pod nosem, czując ostre szturchnięcie i przyjrzał się majestatycznemu ogonowi w pełnej krasie. Wyciągnął zaniedbaną czasem dłoń, przejechał delikatnie palcami wzdłuż małego fragmentu kończyny, ostrożnie i z uwagą.
    — Ktoś musi, obawiam się, że niedługo przypadkiem ktoś przytrzaśnie ci go drzwiami — odparł, wypijając do dna własny kieliszek, żeby zapełnić od razu oba. — I wolałbym przygotować kąpiel tobie, mam nowy, idealny napar do twoich włosów — namyślił się na moment, wychylił się do tyłu i zerknął przez ramię — ale nie ma doniesionej wody. A w strumieniu obawiam się, że zmarzną ci różki. Albo ogon. Albo oba — podumał, znowu zatracony w myślach.
    Trochę nie chciał się wtrącać w prywatnej sprawy czy interesy Altaira, dlatego między mężczyznami na moment zapadła cisza. Cieszył się trochę, że na tym etapie tiefling chyba wiedział, że Bastian czasem potrzebuje nieco więcej czasu na przetworzenie swoich myśli i ułożenie konkretnego zdania w głowie.
    — Cieszę się, że masz kogoś przy sobie — zdecydował się w końcu powiedzieć, ostrożnie, ale z wyraźnie słyszalnym w głosie zmartwieniem. Nie doprecyzował powodów troski, było tego aż nadto. — Choćby mnie to szczypało w oczy. — Mrugnął zaczepnie, rozluźniając nieco napiętą atmosferę. Wyciągnął za to kielich ku górze. — Twoja kolej na toast, Altairze. — Imię potoczyło się mu po języku łatwo, przyjemnie, jakby nawykł do jego wymawiania, chociaż rzadko zwracał się do kogokolwiek bezpośrednio. — Wysil się kreatywnością.

    Bastian Niemój

    OdpowiedzUsuń
  12. Ásmundrowi zdecydowanie nie chodziło o to, by jego przynęta była w stanie się obronić – krasnolud bez najmniejszego problemu był w stanie sprawić, by cel miał intensywne problemy niepozwalające mu na to, by jego zakusy poszły choć trochę dalej i naraziły klienta, którego chronić zobowiązał się Ásmundr. Mężczyzna co prawda przyjmował przeróżne zlecenia, niemniej jednak swój honor miał i nie zamierzał zrzucać na klienta konieczności brania aktywnego udziału w walce. Co byłby z niego za najemnik, gdyby było inaczej – klient mógłby po prostu sam wszystkim się zająć, krasnoluda nie potrzebowałby nawet do dekoracji.
    Chęć zemsty i sprowadzenia cierpienia na tego, kto zalazł mu za skórę, rozumiał doskonale. Krasnoludy należały do honorowej rasy, choć honor ten często trudno było pojąć istotom mieszkającym na powierzchni. I jeśli ktoś ów honor zdecydował się obrazić, krasnolud zdecydowanie dociekał swego, a skoro wydarzenia przeszkodziłyby mu w dokonaniu zemsty, czekał cierpliwie, aż nadarzy się stosowna okazja, by wymierzyć sprawiedliwość tym, którzy go obrazili. Takie animozje nierzadko przechodziły z pokolenia na pokolenie – skoro ojcu czy dziadkowi nie udało się zmazać plamy na honorze, obowiązek ten spadał na barki potomka, a gdyby zdarzyło się, że bezpośredni sprawca uciekł w objęcia śmierci, jego wina zostawała na tym świecie, rozlewając się po najbliższej rodzinie. Zemsta zawsze musiała w końcu zostać wypełniona – tak uważały krasnoludy, i tego zazwyczaj nie rozumiały inne rasy.
    W tym przypadku sprawa była jednak jasna – sprawiedliwości musiało stać się zadość, a w tym przypadku Ásmundr wiedział, że ludzki wymiar sprawiedliwości sobie nie poradzi. Wypełnienie tego zlecenia nie stało w sprzeczności ze skomplikowaną dla niektórych krasnoludzką moralnością, nie wydawało się też zbyt trudne i nie przerastało jego możliwości, a te krasnolud bardzo dobrze znał.
    — Dobrze myślisz, mości Altairze, bo właśnie widziałem cię w roli przynęty. Skoro ów Velles zna się na wojaczce, a i ma pod sobą nieco ludzi, źle byłoby go lekceważyć. Dlatego też pomyślałem, że podejście go sposobem byłoby dobrym rozwiązaniem i pozwoliłoby nam go dostać żywym, skoro twoim celem jest wymierzenie mu sprawiedliwości, nie zaś tylko wyeliminowanie celu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To powiedziawszy, Ásmundr pociągnął kolejny łyk alkoholu, poprawił się nieco na siedzisku. Dostosowane było jednak do nieco wyższych jegomości, lecz krasnolud nie narzekał i nie mościł się na swoim miejscu, burcząc coś pod nosem, jak to czasem mieli w zwyczaju jego pobratymcy.
      — Co do samego sprawienia, by cel pożałował, że go matka na świat wydała, to również nie musisz się martwić. Bo co prawda domeną krasnoludów jest raczej utłuc kurwia raz a dobrze, ale wiemy też, gdzie uderzyć, by bolało ale nie zabiło. Ciało zaś zniknie tak, jakby go nie było. No chyba, że masz jeszcze kogoś, kto zalazł ci za skórę, i zrzucenie na nich winy za to, co spotka Vellesa, byłoby ci na rękę.
      Dobre interesy to łączone interesy. Jeśli można było trafić dwie rzeczy jednym toporem, to czemu nie spróbować?

      Ásmundr

      Usuń
  13. Bastian mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, ale nie rozpłynął się zbytnio ani nad śmiechem urokliwego tieflinga, ani nad jego wypowiedzią. Wcale. Zupełnie. Nie miał żadnego interesu w rozlewającym się po ciele poczuciu niemijającego ciepła, które wydawało się zadomowić gdzieś pomiędzy żołądkiem a jednym z wielokrotnie popękanych żeber. Dziękował bogom, żywym i martwym, że mógł zwalić swoją nadmierną opieszałość na niewystarczającą ilość alkoholu. Każdy kolejny kielich rozluźniał go nieco bardziej, jakby odrobinę zapominał, że bolały go zmęczone kości, że kolejna podróż przyprawiła go o kilka siwych włosów, że zbyt mało czasu minęło od ostatniego dłuższego odpoczynku i że raczej powinien położyć się spać, a nie rozczulać się nad dziecięcym przekomarzaniem.
    — I jestem z ciebie niewypowiedzianie dumny, tym razem obyło się bez wysyłania wiewiórek na poszukiwanie — wydusił z siebie w końcu i pokręcił głową, bardziej dla potrzeby strzyknięcia karkiem, aniżeli ze względu na lekko teatralny efekt. — Nawet na krótkie włosy można zdziałać cuda — rzucił, przeświadczony o wspaniałości własnych specyfików.
    Każdą miksturę, maź i smarowidło traktował jakby od ich powodzenia zależał jego honor. Bądź co bądź, nie po to spędził tyle czasu na, uważanej przez wielu za nędzną, sztuce estetycznej, żeby teraz popadać w wątpliwości na temat swoich umiejętności. Dobry kowal wie, że każda podkowa z jego ręki musiała wyjść fenomenalnie, a choć nie babrał się w kuźni (no, nie zazwyczaj przynajmniej), to cenił sobie przyjazną atmosferę zielnych materiałów.
    — Za miłość i rudzielców — potwierdził ospale, zaciągając się kolejnym kieliszkiem. Ciecz przyjemnie spływała po gardle, przypominając Bastianowi, że alkohol bywał jednak szaleńczym wymysłem diabłów. Nic nie mogło smakować tak dobrze, a jednocześnie tak rozbestwiać ludzi. Widział przecież u siebie, że niepotrzebnie ucieka mu wzrok wraz z postępującym tonem rozmowy, jakby czarownik zapomniał, że nie powinien sobie pozwalać na delektowanie się czymś tak błahym jak ludzkie ciało.
    — Mogę cię zaprowadzić, nie chcielibyśmy, żebyś się przecież zgubił, a na kaca najlepsza jest przecież wysiłek fizyczny — zaproponował w zamyśleniu, ku własnej zgrozie, że przecież wcale nie miał na myśli tego powiedzieć. Wcale. A wcale. A chuj już z tym w sumie, mógł się pokusić o odrobinę uciechy dla własnych oczu. — Ciężka praca znaczy się. Pokażę ci przy okazji nowe pokolenie lisów z lasu. Tegoroczne młode powinny już powoli hasać bez opieki matki — kusił, chociaż w zasadzie wiedział, że nie musiał się aż tak starać.
    Myszka wypełzła z kieszeni, przeciągnęła się miarowo i z okropnym piskiem przeleciała mu biegiem po ramieniu, a dźwięk tuptania maleńkich łapek rozległ się nadmiernie głośno w pomieszczeniu. Patron Bastiana, Dziwomąż, którego pieszczotliwie nazywał Amonem, w dobrych momentach bywał atencyjną diwą. W tych gorszych był zwyczajnie skurwysynem i nawet się z tym zbytnio nie krył, ale jego podopieczny nie mógł mieć tego za złe. Trudno było w końcu gniewać się czy oceniać czyny istoty wyższej, mającej nad tobą tak wielką moc, że bez jego woli i łaski nie jesteś w stanie nawet mrugnąć.
    Myszka podbiegła do tieflinga, spojrzała na niego raz i drugi, przystanęła obok ręki z lekką konsternacją, zanim skoczyła z zainteresowaniem na kolorową dłoń, moszcząc się na niej wygodnie.

    Bastian Niemój

    OdpowiedzUsuń
  14. Bastian zmrużył oczy, odetchnął głęboko, pozwolił sobie trochę pooglądać oczami miejsca, które normalnie bał się obserwować poza warunkami czysto zawodowymi. Należało zaprzestać tego słabego teatrzyku pozwalania sobie na zbyt wiele, przeszło mu przez myśl, nie znalazł jednak w sobie wystarczająco dużo zainteresowania, żeby faktycznie oddać się jakiemuś działaniu. Nie wypił wystarczająco dużo alkoholu, żeby aż tak się już rozbestwić. Zamiast tego w milczeniu podążał wzrokiem, to za butnym ogonem, to za myszką, która ku jego lekkiej irytacji, wydawała się równie rozzuchwalona sytuacją, co sam tiefling.
    Oboje wyglądali zwykle na nadmiernie z siebie zadowolonych. Zwyczajnie Bastian lubił ten widok na ich twarzach. Altair zasługiwał, w bastianowym mniemaniu oczywiście, żeby czuć się bezpiecznie, pewnie i z wystarczająco dużą dozą figlarności, która cechowała mężczyznę. Z drugiej strony zadowolenie patrona zwykle wynikało z zupełnie innych rzecz — z czystej złośliwości. Lubował się we wszystkich nieszczęściach, które odnajdywał wokół siebie, inne sam powodował, jeżeli wystarczająco się zanudził.
    — Oczywiście, że sugeruję — przyznał się, uznając, że jednak dosyć tej zabawy. — Mam zagrodę kóz do posprzątania, spodoba ci się. — W końcu cały świat wiedział, że na kaca najlepsza jest ciężka praca. — Możesz też umyć jutro podłogi, dopilnuję, żebyś się nie nudził.
    Odsunął głowę od ciepłej dłoni, nieco żałując nagłego braku bliskości, ale święcie wierzył, że tak będzie lepiej. Wiedział, na co mógł sobie pozwolić, a cenił i szanował Altaira na tyle, żeby go nie wykorzystywać w chwilach własnej słabości, gdy wspominał rzeczy, których normalnie by mu wcale nie brakowało.
    — Mówi, że jesteś dzisiaj rozmarzony — zadrwił, spoglądając na własnego patrona, jakby toczył z nim faktyczną dyskusję, wartą opowiedzenia. Choć w rzeczywistości słyszał jego głos, tak szanowny patron nie oferował żadnych słów, które Bastian mógłby powtórzyć swojemu towarzyszowi bez faktycznych rumieńców i upierdliwego poczucia wstydu.
    Podniósł się i odszedł na bok, nabierając nieco dystansu do tieflinga. Chwycił za torbę, do której wrzucił jakieś zakurzone ręczniki i pochowane po kątach butelki alkoholu.
    — Idziemy? — zapytał Altaira dla pewności, obserwując, jak mysz popiskuje marudnie w jego stronę.

    Bastian Niemój

    OdpowiedzUsuń